wiczki, — pomyślała pewnego poranka, — te, których Janek jeszcze nie widział i pójdę zapytać rzeki, co się z nim stało.
I dziewczynka ucałowała śpiącą jeszczcze babkę, włożyła trzewiczki i poszła za bramę miasta do rzeki.
— Czyś to ty zabrała mi mojego przyjaciela? — pytała. Dam ci moje czerwone trzewiczki, tylko wróć mi go. — I Zosi wydało się, że fale skinęły na nią, więc zdjęła trzewiczki i wrzuciła je do wody. Lecz trzewiki upadły tuż przy brzegu i woda znów je na ląd wyniosła. Wyglądało to, jakby rzeka nie chciała przyjąć ofiary Zosi, bo o Janku nic nie mogła jej powiedzieć. Lecz dziewczynka wyobraziła sobie, że rzuciła je tylko za blizko. Więc weszła do łódki stojącej u brzegu i z najdalszego jej końca rzuciła trzewiczki jeszcze raz. Łódka nie była dobrze uwiązana i przy poruszeniach Zosi oddaliła się od brzegu. Zosia chciała prędko z niej wyskoczyć, lecz łódkę porwał już prąd i poniósł szybko z sobą. Wtedy przerażona dziewczynka poczęła płakać, choć nikt jej nie słyszał i tylko wróble latając nad wodą, jakby ją chcąc pocieszyć, ćwierkały: — myśmy tu, myśmy tu!
Łódka płynęła z prądem, Zosia siedziała w niej cichutko w samych pończoszkach. Maleńkie, czerwone trzewiczki płynęły za nią, nie mogąc jakoś nadążyć. Pięknie było na obydwuch brzegach: rosły tam wspaniałe kwiaty, stare drzewa, wznosiły się zielone wzgórza z pasącemi się owcami, ale ludzi nigdzie nie było widać.
Rzeka niesie mnie napewno do Janka, myślała Zosia, uspokajając się coraz więcej i spoglądając na piękne, zielone brzegi. Aż wreszcie łódka zaczęła mijać wielki sad wiśniowy, w którym stał mały domek. Domek miał słomiany dach, lśniący jak złoto,
Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.