okiennice pomalowane na czerwono i zielono, a u drzwi stało dwuch żołnierzy drewnianych, prezentujących broń każdemu, kto przejeżdżał.
Zosia zawołała na nich, bo sądziła, że są żywi, ale ci, ma się rozumieć, nic jej nie odpowiedzieli, a tymczasem prąd zbliżał powolutku jej łódkę do brzegu. Wtedy Zosia zawołała głośniej i z domku wyszła stara, bardzo stara babuleńka, wspierając się na zagiętym kijku. Babcia miała na głowie wielki, letni kapelusz, pomalowany w prześliczne kwiaty.
— Biedne, maleńkie dziecko, gdzieżeś ty zapłynęła tą wielką, bystrą rzeką. — I babusia zbliżyła się do brzegu, przyciągnęła łódkę zakrzywioną laską i pomogła Zosi wyjść na brzeg.
Dziewczynka ucieszyła się z wylądowania, bała się tylko trochę nieznanej staruszki.
— Pójdź — powiedziała jej babcia — opowiedz mi, skąd przybywasz i jakeś tu trafiła.
Więc Zosia opowiedziała jej wszystko. Staruszka potrząsła na to głową i rzekła: — „Hm, hm!“ — A gdy już od Zosi dowiedziała się całej żałosnej historji, uspokoiła ją, że wszystko jeszcze będzie dobrze, tylko nie trzeba się martwić, lecz skosztować wisienek w sadzie, które są lepsze, niż książki z obrazkami, bo każda z nich opowie piękną historyjkę. I babcia wzięła dziewczynkę za rękę, zaprowadziła do domku i zamknęła drzwi za sobą.
Okna domku umieszczone były wysoko i składały się z samych kolorowych szybek, co podczas dnia bardzo pięknie wyglądało. Na stole stały wspaniałe wiśnie, które wolno było Zosi jeść do woli, a podczas gdy jadła, babcia czesała ją złotym
Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.