to zrobić? Muszę najpierw naradzić się z moją narzeczoną. A jeżeli ona się zgodzi, wszystko pójdzie dobrze. I wrona odleciała, prosząc Zosię, aby poczekała na nią.
Wrona wróciła dopiero o zmroku. — Rar, rar, wołała, oznajmiając swój powrót. — Przynoszę ci od mej narzeczonej pozdrowienia i mały chlebek, bo pewnie musisz być głodna. Powiedziała mi ona, że nie dostaniesz się od frontu do pałacu, bo bosej cię tam nie wpuszczą, ale nie płacz, poradzimy sobie. Narzeczona zna małą furtkę w ogrodzie pałacowym i boczne schody, do których klucz zabrałem ze sobą.
Zosia poszła za wroną do ogrodu przez wysokie szpalery drzew, z których spadały reszty zżółkłych liści. A gdy w pałacu jedne za drugiemi pogasły światła w oknach, zbliżyli się do małych drzwiczek, prowadzących na boczne schody.
O, jakże biło wtedy Zosi serce z niepewności i niecierpliwości. Zdawało się jej, że coś złego czyni, a przecież chciała tylko zobaczyć kochanego Janka. Chciała jak najprędzej zobaczyć jego mądre oczy, usłyszeć głos i dowiedzieć się, jak się tu dostał. Wreszcie weszli na schody, gdzie z boku paliła się lampka; tam stała narzeczona wrony. — Mój ukochany mówił mi wiele dobrego o tobie — przemówił ptak. — Znam wzruszające twoje przygody. Weź więc tę lampkę i pójdźcie za mną, bo inaczej nie trafilibyście wśród ciemności.
— Zdaje mi się, że ktoś idzie za nami — powiedziała Zosia. Rzeczywiście coś się przemknęło koło nich, a były to cienie na ścianie, cienie koni z rozwianemi grzywami, dojeżdżaczów, panów i dam.
— To są sny — powiedziała wrona. — Przychodzą tu po
Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.