Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ona będzie się ze mną bawiła — zawołała córka. — Niech mi tylko odda swoje piękne suknie i trzewiczki. I będzie spała ze mną razem — i mała znów ugryzła matkę tak, że ta aż podskoczyła w górę i zaczęła się z nią kręcić w kółko, a rozbójnicy śmieli się i wołali: patrzcie, jak stara tańczy ze swoim skarbem.
— Chcę jechać karetką — zawołała mała i musiano znów spełnić jej wolę, bo była bardzo rozpieszczona i uparta. Zosia wsiadła z nią razem i wszyscy udali się jeszcze głębiej w las. Córka rozbójniczki była wzrostu Zosi, była tylko silniejsza, ogorzała i miała czarne, duże oczy. Teraz objęła nagle dziewczynkę w pół i powiedziała: — nie zabiję cię, dopóki się z tobą nie pogniewam. Jesteś pewnie księżniczką? — Nie, odparła Zosia i opowiedziała jej wszystko od początku.
A wtedy mała rozbójniczka otarła jej oczy i powiedziała, że jej nie zabije nawet wtedy, gdy będzie rozgniewana.
Tymczasem kareta się zatrzymała, bo była już na podwórzu rozbójniczego zamku.
Zamek był w ruinie, latały nad nim kruki i wrony, a na powitanie ludzi wypadły ogromne buldogi, szczerzą zęby w milczeniu, bo oduczono ich szczekania.
W dużej, starej, opustoszałej sali paliło się wielkie ognisko pośrodku kamiennej podłogi, dym wychodził sufitem; nad ogniem wisiał kocioł z zupą, a obok na rożnach piekły się zające i króliki.
— Musisz spać razem ze mną i z moim ulubieńcem — powiedziała Zosi córka rozbójniczki. I gdy się napiły i najadły, zaprowadziła ją w kąt, gdzie leżała słoma, nakryta derkami. Obok