Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

wików i rękawiczek. Mróz szczypał porządnie, ale ren nie chciał zawracać i trzeba było marznąć. Wreszcie dotarli do krzaku z czerwonemi jagodami. Tam Zosia zsiadła mu z grzbietu, pocałowała go w pyszczek, a zwierzę, jak człowiek, rozpłakało się z żalu.
Ren zawrócił, już go nie było widać, a Zosia została boso i bez rękawiczek, sama wśród pustej fińskiej równiny.
Wtedy pobiegła przed siebie, jak mogła najprędzej, a na jej spotkanie niewiadomo skąd, posypały się płatki śniegowe. Ale nie były to zwykłe płatki. Przybierały one różne, straszne postacie, rosły i olbrzymiały, bo były to straże królowej śniegów, broniące dostępu do jej ogrodu. Więc Zosia wystraszona zaczęła mówić „Ojcze nasz“. Oddech, wychodzący z jej ust, marzł na powietrzu i w miarę, jak gęstniał, tworzyły się z niego postacie małych aniołków z mieczami i tarczami. Aniołki te walczyły z strażami śniegu, a jednocześnie ogrzewały zziębłe nóżki i ręce dzieweczki, tak, że gdy skończyła modlitwę, szła spokojnie, nie czując mrozu.
A teraz zobaczymy, co porabiał Janek, który pewno nie myślał tymczasem wcale o dzielnej, poświęcającej się dla niego Zosi.

7. CO BYŁO W ZAMKU KRÓLOWEJ ŚNIEGÓW I CO SIĘ POTEM STAŁO.

Zamek królowej śniegów miał ściany śniegowe, a drzwi i okna tworzyła w nim nieustanna zadymka. Było tam mnóstwo sal, a największa miała wiele mil długości. Wszystko oświecała zorza północna, a było tam strasznie pusto i zimno. Nie było tam ani ciężkich śladów łap niedźwiedzich, jakie widać około opusz-