Od tego czasu bywałem często nad brzegiem morskiej cieśniny, przelatując nad falami, aby odpocząć w lesie dębowym. Gnieździły się w nim morskie orły, dzikie gołębie, kruki i czarne bociany. Kiedyś wczesnego lata niektóre z nich siedziały na jajach, a inne miały już młode. I nagle zerwały się zatrwożone. W lesie odezwały się jedne po drugich uderzenia toporów. Bo las miał być wycięty, Waldemar Daa chciał z jego drzew zbudować ogromny okręt wojenny, któryby spodobał się królowi i został przez niego kupiony. Dlatego ginął las, który był dotąd drogowskazem dla marynarzy i mieszkaniem tylu ptaków. Latały one przerażone nad zniszczonemi gniazdami, a wrony zamkowe i kawki z ogrodu odpowiadały im szyderczo: precz z gniazda, precz z gniazda! — Śród walącego się lasu, przy tłumie cieśli stał pan zamku ze swemi córkami. Wszyscy śmieli się z biednych ptaków, tylko najmłodsza panienka Dorota płakała nad ich niedolą i gdy drwale zaczęli ścinać ogromny dąb, na którym siedziały, w gnieździe pisklęta czarnego bociana, uprosiła ojca, aby kazał pozostawić chociaż to jedyne drzewo. I drzewo zostało.
Dęby zostały porąbane i obrobione i wyrósł z nich wielki okręt o trzech pokładach. Główny majster okrętowy, który się zajmował całą robotą, nie pochodził ze szlachetnej rodziny, ale był mądry i roztropny, mówiły o tem jego oczy i czoło, więc pan zamku słuchał często jego opowiadań, a z nim słuchała najstarsza jego córka. Majster, budując okręt dla jej ojca, myślał ciągle o młodej pannie i wyobrażał sobie w snach piękny zamek, lasy i ogrody, a w nich siebie i ją, jako męża i żonę. Lecz pomimo swą mądrość, majster okrętowy był tylko zwyczajnym
Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.