Strona:Aleksander Szczęsny - Pieśń białego domu.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

nem słowem, były to złe istoty, warte tyle, ile trociny, jakiemi je wypchano w fabryce.
Lalki poszły wreszcie spać. Niedługo po nich usnęła i dziewczynka w swojem wygodnem łóżeczku. Wiatr na dworze dął chwilami i gwizdał, mała lampka zasłonięta kloszykiem paliła się w rogu ciepłego pokoju, a gdyby kto wyszedł na drogę, toby zobaczył zdaleka białą, słabą łunę na niebie. Były to światła miasta, gdzie teraz pewnie błąkał się mały grajek.

W zimie dnie na wsi podobne są bardzo jeden do drugiego. Wiadomo, że z dni tworzą się miesiące, a z miesięcy pory roku. To też nadszedł czas, kiedy śniegi zaczęły topnieć, mrozy nie dokuczały więcej, a po nocach słychać było w wilgotnem powietrzu od rzeki huk pękającego lodu.
Dziewczynka czasem śpiewała lalkom zapamiętaną melodję, bawiąc się z niemi w gości, albo spacerując po pokojach, ale zachowanie się damy dworskiej i pana było zawsze jednakowe. Nie chciały słuchać brzydkiej melodji, sprawiała im ona widoczną przykrość.
Tymczasem słońce świeciło coraz dłużej, na trawnikach przed domem zaczęła się już pokazywać trawa. Wieczorem podnosiła się nad rzeką srebrna mgła, przez którą rogaty księżyc świecił blado i niewyraźnie, rozpływając się w dużą plamę. Zaczynała się wiosna.