pytała: — dlaczego obrażasz pan moje maleństwa? — To nie pani rzecz! — odbąknął pan; wzięła w nim górę złość i powiedział to głośno. — Ach ty zuchwalcze, jesteś u nas i tak się zachowujesz! — krzyknęła na to stara kaczka, chwyciła pana za ramię dziobem tak, że się rozciągnął jak długi na ziemi i postawiła mu swoją szeroką łapę na twarzy. — Teraz dzieci śmiejcie się z niego! — zawołała na małe, przyciskając złośnika do ziemi, a kaczątka zaśmiały się chórem... Potem kaczki oddaliły się, a pan leżał na ziemi.
— Już mnie szukają, — pocieszał się i usiłował wyprostować obłocone i zgniecione przez kaczkę wąsy.
Rzeczywiście po chwili matka zbliżyła się do kaczej sadzawki, dostrzegła w trzcinie pana i podniosła go z ziemi. Co jej się stało — pomyślała przytem o dziewczynce, — że rzuciła tutaj swoją ulubioną lalkę? Schowam ją i kiedyś jej to przypomnę.
A pan myślał sobie: a co? przeproszono mnie, sama pani po mnie przyszła, wrócę do domu i będę nadal robił swoje. Śmiał on się przytem brzydko, ale matka nie wiedziała, że lalki się śmieją, bo zapomniała już swoje dzieciństwo, więc nie zwróciła na to uwagi, a zresztą miała głowę zajętą gospodarskiemi sprawami.
Poszła do domu, schowała pana do szafy z sukniami w najgłębszy kącik w pustem pudełku od gorsetu, a sama wyszła do drugiego pokoju.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Lato jest piękne, ale czas ucieka jak na skrzydłach i oto upłynęła już więcej niż połowa tej złotej pory roku. Dziewczynka kładzie się wcześnie spać, to też nie może zauważyć, że wieczorem niebo jest jakieś głębsze jeszcze niż przed paru miesiącami. Gwiazdy, które na niem drgają, są takie czyste i łzawe jakby płakały po kimś bardzo drogim. Oto właśnie jedna z nich, wysoko odrywa się od nieskończonego sklepienia, srebrna smuga ciągnie się za nią i gaśnie, a niebo