Teraz wróble trzepoczące się w małych kałużach przed domem i czepiające się z hałasem zżółkłych gałązek dzikiego wina, co zwisały naokoło okien salonu, nie słyszały już monotonnych wprawek fortepianowych. Ale te, które zaglądały do stołowego pokoju, zauważyły zato, że matka i dziewczynka siedzą przy sobie całemi godzinami.
Stoliczek dziewczynki przysunięto blizko maszyny do szycia, co stoi tuż pod oknem. Matka szyje, a dziewczynka pisze albo czyta. Czasem oddaje matce książkę lub kajet a wtedy wstaje sama i coś mówi, ruszając szybko ustami, bo przez szybę nie słychać głosu. Dziewczynko, dziewczynko! — pukają śmielsze wróble dzióbkami w szybę — wybiegnij do nas choć na chwilę, pobiegaj za nami, pobawimy się chętnie w chowanego, bo coraz zimniej jest na dworze i nie możemy już się tak spokojnie kołysać na gałązkach jak dawniej. A jeżeli ci matka pozwoli, zaprowadzimy cię nawet daleko w pole, tam pod nizkiemi chmurami, mokry od drobnego deszczyku, stoi zapomniany straszek. Wiatr targał na nim całą noc starą kapotę, jego figura zrobiona z kija od miotły, pochyliła się od tego na bok, a czapka kołysze się na końcu drąga, jak pusty garnek powieszony na płocie. — Ale dziewczynka nie słyszy, co mówią wróble.
Matka obraca ciągle kółkiem maszyny, szyjąc jej pierwsze szkolne sukienki, a dziewczynka się uczy. Wreszcie wróble znudzone uciekają do ogrodu; tam między gałązkami pełnemi kolorowych jabłek i gruszek, zapominają prędko o tem, co widziały i gonią się nanowo jak opętane; ćwierkają, skaczą po zżółkłej trawie, a mały promyczek słońca błyska co chwila z za chmur i odbija się w ich ciemnych ciekawych oczkach.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Dzień odjazdu dziewczynki do szkoły coraz się zbliża, blade słońce o tem wie i wróble i duży pies podwórzowy,