Strona:Aleksander Szczęsny - Pieśń białego domu.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.
PIEŚŃ BIAŁEGO DOMU.

Gorąco jest w mieście w upalne letnie dnie. Ludzie chodzą tuż pod murami domów, aby choć trochę korzystać z cienia, pochowanego po kątach. W ogrodach, łabędzie śpią u brzegu sadzawek, pod zwisającemi nieruchomo gałęźmi srebrzystych wierzb, a asfalt chodników miękki jest jak najdoskonalszy dywan.
Tylko słońce nieustannie czuwa na niebie i uważa, aby każda najmniejsza choćby powierzchnia wody, każdy nowy dach blaszany, albo szyba otwartego okna odbijały je jak lusterko.
Kiedy nadchodzą takie dnie, spoglądam z utęsknieniem, siedząc w swojem mieszkaniu, na zielony worek podróżny, wiszący w kącie. Gdybyż teraz można było wydostać się za miasto i iść przez łąki, ku tym czarnym lasom, u których jakby kończy się ziemia.
Aż wreszcie nadchodzą dnie, kiedy mam więcej wolnego czasu. Wstaję raniutko i oglądam troskliwie rzemienie tłomoczka, nim go zarzucę na plecy. Mam w nim wszystko, co niezbędne jest do pieszej podróży. Wreszcie wesoło wychodzę na ulicę.
Zaczyna się już robić gorąco. Stróże polewają podwórza i przedsienia, z bram, które mijam, zawiewa wilgotny chłód.