o białym domu i dawnej maleńkiej dziewczynce. Jednak wiele razy nie był pewnym czy dobrze postępuje? Czasami zdawało mu się, że nie może ogarnąć myślą wielu sprzeczności, jakie dostrzegał w ludziach. Młode jego serce nieraz gotowe był rzucić się naoślep za czemś, co mu się zdawało nieprzeparcie piękne. Ale wkrótce smucił się i zamykał jak zmrożony kwiat, bo spotykał złudę, która krótko trwała. I dopiero słońce melodji otwierało go nanowo. Wreszcie pewnego dnia przywitała go smutna wieść: stary nauczyciel umarł. I odwiedził go chłopiec ostatni raz, oglądał jego zapadnięte starcze usta, które miały dla niego zawsze uśmiech pogodny, widział zamknięte oczy, gdzie od migotania świec zebrały się sine cienie. Wtedy zrozumiał, czem jest dla człowieka śmierć. Nie mógł jej teraz opowiedzieć żadną melodją, bo wyobraziła mu się jako wielki spokój, którego jeszcze nie posiadał, ale był pewnym, że kiedyś to potrafi. I wreszcie potem wyjechał chłopiec w dalekie strony do kraju nazwanego ojczyzną artystów. Miał tam pozostać dłużej, o czem mówiły wszystkie gazety miejskie. Tylko gazety nie wiedziały, że zabiera ze sobą wiele teraz jeszcze trapiących i ciężkich myśli, które kiedyś dopiero będzie mógł ludziom na skrzypcach opowiedzieć.
Strona:Aleksander Szczęsny - Pieśń białego domu.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.