w fotelu, przymyka oczy, choć na rzęsach błyszczą jeszcze łzy. Powoli zasypia i ona. A wiatr za oknem też się gdzieś oddala, ginie w głębi ogrodu, ucicha i tylko daleko na odsłoniętej zamarzłej rzece podnoszą się jeszcze tumany śniegu i rozsypują po gładkim lodzie.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Dziewczynka dużo przemyślała, kiedy ukochana jej matka przechodziła ciężką chorobę. Z początku szło jej to nadzwyczajnie trudno. Myślenie nie jest łatwą rzeczą; kto się raz od tego odzwyczai, temu wrócić do niego jest już bardzo trudno. Na pensji nauczono dziewczynkę prawie na pamięć wszystkiego, co czynić należy, aby to ludziom wystarczało. Nosiło to ogólna nazwę zachowania się, i było jako nauka pilnie przestrzegane. Co zaś dziewczynka później zapomniała, z tem potrafiła zręcznie poczekać, aż póki ktoś inny da jej przykład, na którym możnaby się było wzorować. Powiedzenie starej nauczycielki muzyki, że trzeba nadewszystko nie mylić się w takcie, weszło mimowoli w całe jej postępowanie, nadając mu tę miłą łatwość, wobec której człowiek mądry uśmiecha się pobłażliwie. Nic więc dziwnego, że ciężka choroba matki, zastała ją zupełnie nieprzygowaną. W sercu jej miłem dotąd jak gościnny pokoik powstało zamięszanie i smutek, z którym nie umiała sobie poradzić. Smutek bowiem nie był takim jak każdy z tych młodych, ugrzecznionych panów, potakujących zawsze wszystkiemu, co tylko jej przyszło do głowy. Smutek miał rozszerzone ogromne oczy chorej matki, to znów oczy chłopca, które sobie po swojemu przypominała. Znał się dobrze z zimą i sypiącym śniegiem i często, kiedy krótki dzień się kończył, przychodził z samego końca długiej ogrodowej alei pod jedno okno domu.
Było to właśnie okno, przez które kiedyś dziewczynka dostrzegła pierwszy raz chłopca. Teraz jakby dostrzegała go nanowo jak prowadzi ze sobą małego kudłatego pieska; był