Nad brzegiem południowego morza leży wielki, bardzo stary kamień. Pochodzi on z głębi lądu, ale ta historja nie jest już nawet jemu samemu wiadomą. Było to tak dawno, że opowiadanie o sobie mógłby on zacząć tylko od tej chwili, kiedy postawił na nim nogę pierwszy człowiek, już jako na nadmorskim głazie. Kamień, kiedy go woda łagodnie trąca, jest prawie taki gadatliwy jak ona. Wydrążony i podkopany przez fale, huczy wtedy jak wielka muszla, a zawsze jest w tem huczeniu mowa o przychodzących w te strony ludziach. Więc gdybyśmy go posłuchali, dowiedzielibyśmy się, że widział kiedyś fenickie barki pełne brodatych marynarzy, gdy mijały go wolno, płynąc wzdłuż brzegu. Na tyle pierwszego okrętu rozbity był namiot kupca, wioślarze poruszali się u wioseł jak mrówki, a słońce iskrzyło się na włóczni niewolnika, stojącego pod namiotem i paliło twarze ruchliwych dozorców wioślarzy.
Potem widział kamień galery wojowniczych rzymian, pełne żołnierzy świecących zbrojami; na przodzie jednego okrętu stał dowódzca, skrzyżowawszy ręce na piersiach; płynął na wojnę w dalekie kraje i patrzył może po raz ostatni na swoją ojczyznę. Na niektórych statkach sterczały w górę dziwaczne pomosty, wiosła poruszały się szybko jak nogi ogromnych owadów, a twarze bożków, któremi poozdabiane były
Strona:Aleksander Szczęsny - Pieśń białego domu.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.