Strona:Aleksander Szczęsny - Pieśń białego domu.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

aż do świtu... Głowa rycerza istniała jeszcze wtedy, kiedy willi nie było na obecnem jej miejscu. W gęstym lesie drzew, z którego ludzie po budowie domu ogród uczynili, wycięto aleje a wtedy piękny gwarny dom dostrzegł kamienną głowę i powoli wytworzyła się między niemi tajemna zależność.
Dom wiedział, że się zestarzeje i będzie kiedyś opuszczony, bo taki jest los wszystkich domów, góra więc obiecała mu, że będzie mierzyć czas jego życia, czuwając nad nim zdaleka, niby przyjaciel, co czuwa nad słabszym od siebie... I odtąd lata płynęły, trawa zieleniła się i więdła naokoło, liście opadały z drzew, ale czas domu nie podług nich był mierzony. Co zima głowa rycerza okrywała się białą zasłoną i to był znak dla domu, że jeszcze jeden rok jego upłynął. Ale nim jeszcze głowa rycerska zbielała, słońce inaczej zachodząc nad nią ku jesieni, sprawiało, że czoło głowy płonęło czerwonym blaskiem jakby od wielkiego gniewu. To góra aż póki nie uciszył jej śnieg, walczyła ze swoim wielkim czasem który kiedyś również się skończy.
Tak było i teraz: czoło rycerza zaczynało się jak zwykle rumienić, opuszczona od dawna willa, wiedziała, że przetrwała jeszcze jeden rok, choć gruz z jej ścian osypywał się coraz bardziej a skrzywiony od starości bożek fontanny ledwo mógł już utrzymać w ręce utrącony pusty róg. Lato przechodziło, mówiły to jednogłośnie wszystkie jaszczurki, wysiadujące w coraz krótszem słońcu między trawą obok spadłych cegieł i kamieni... Pewnego takiego dnia chłopiec z dziewczynką weszli na zrujnowany taras willi, gdzie znaleźli się akurat na wysokości utrąconego rogu fontanny. Lekki wiatr wiał od jeziora i poruszał bezwładne skrzydła spóźnionego motyla, leżącego na kamiennej balustradzie tarasu. Słońce zachodziło i oczy ich pobiegły jakby mimowoli aleją wyciętych drzew.
Jakże piękną jest ta rycerska głowa, powiedział chłopiec, wskazując na oświetloną w oddali górę. Wznosi wysoko