zroczyste dłonie, gasząc blask w powietrzu. Więc obrócił na dziewczynkę oczy, w których obok dalekiej góry, odbijał się ciągle zeschły liść i garstka ziemi znalezione w książce i zapytał: — a co będzie z naszym białym domem?
W tych słowach chłopiec powiedział wszystko; reszta jak błyskawicą przemknęła mu przez głowę, tak że na czole niezadowolona dziewczynka nie zauważyła nawet jej światła. Ale zato poczuła pociągnięcie za suknię i odwróciła się od chłopca z nadąsaną miną. Mały złośliwy karzełek ukryty za balustradą, który to sprawił, wzruszył ramionami i stuknął się palcem w czoło jakby współczując jej usiłowaniom.
Spłoszył go dopiero dzwon, odzywający się zdaleka, ale już i tak nie miał on tu nic do roboty. Cienie, co szły zewsząd całą gromadą, wiedziały dobrze o tem. Ich teraz rzeczą było dać odczuć chłopcu cały ciężar nagłego cierpienia, gdy dusza jego już przeszła próg niepewności, nie doczekawszy się ukochanej odpowiedzi. Ich rzeczą było, aby cały jesienny świat od ziół zmarłych w tęsknocie za słońcem aż do chmury, co deszczu utrzymać w szarych objęciach nie może, zapanował nad dwiema duszami, z których każda innem się stała zwierciadłem...
Góra w oddali dawno już zgasła i z ciemnej willi powiał chłód opuszczonej budowli.
Strona:Aleksander Szczęsny - Pieśń białego domu.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.