chciał być górnikiem i z oskardem i lampką schodzić wgłąb ziemi. Bardzo często zastawał go ojciec kopiącego ziemię łopatką, ażeby znaleźć zaczarowane skarby.
— Patrz ojcze! — wykrzykiwał on z błyszczącemi oczami, pokazujac odkopaną siekierkę kamienną, — gdzie to się znajduje muszą być i daleko ciekawsze rzeczy.
Henryk oglądał z uśmiechem piękny oręż z gładkiego kamienia i tłomaczył synowi, że gdzie się znajdują podobne rzeczy, to nie leży obok nich srebro lub złoto, lecz co najwyżej obręcze miedziane, lub szpilki i pierścienie z tego metalu, które ówcześni ludzie nosili.
— A jak to było ojcze? — zapytywał Stanisław.
I ojciec opowiadał o tem co się działo tutaj bardzo dawno. Jak na miejscu dzisiejszego zamku było prawdopodobnie miejsce święte, gaj leszczynowy, który ocieniał wielkie kamienne bóstwa. Na płaskich kamieniach w gaju palił się wieczny ogień i składano ofiary bogom z roślin kwiatów i zwierząt a owe siekierki i noże z kamienia służyły często do zabijania ofiarowywanego zwierzęcia. Tutaj tak samo schodzili się dowódzcy rodów na narady i tu przechowywały się znaki władzy i znaki każdego plemienia. Tutaj dochodzili też często wędrowni kupcy z dalekich krajów, gdzie już wtenczas były miasta i zamki. Ludzie ci zwali się rzymianie i za swoje monety złote i srebrne, jakich parę znalazł kiedyś twój dziadek, kupowali od tutejszych mieszkańców skóry, miód i wosk.
Strona:Aleksander Szczęsny - Spadkobierca skarbów ojcowskich.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.