Strona:Aleksander Szczęsny - Spadkobierca skarbów ojcowskich.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

czasie usłyszała zdaleka głos syna jakby wychodzący z pod ziemi. Kierując się nim, doszła do miejsca, gdzie wicher wywrócił sosnę. W głębi dołu, obok powalonego drzewa, klęczał Staś i rękoma rozrzucał ziemię.
— Matko, krzyknął on zadyszany, nareszcie znalazłem skarb ojcowski. Za pomocą burzy podarował go nam Bóg.
— Spójrz, oto skrzyneczka żelazna prawie przez rdzę nienaruszona! — Matka pomogła synowi z radością wydobyć skrzynkę z dołu. Lecz zostawiono ją zamkniętą. Elżbieta położyła ją na swoim zmoczonym przez deszcz fartuchu i poprzedzani przez szczekającego Filusia, zanieśli ją oboje do swojego domku. Lecz i tam żadne z nich nie odważyło się skrzynki otworzyć.
— Tylko twój ojciec może to uczynić, Stasiu, — rzekła matka.
— Tak jest — odparł chłopiec — lecz nie możemy skrzynki tutaj zostawić. I dlatego ukryję ją pod jednym z kamieni kuchni, gdzie jej nikt nie znajdzie w razie gdyby jaki zły człowiek naszego domu nie ominął.
Gdy skrzynka została ukryta Staś siadł obok matki i rzekł westchnąwszy. — O, gdyby ojciec był z nami!...
— Oboje nie jedli tego dnia wieczerzy i cicho pokładli się do snu. A gdy nazajutrz rano Staś wyganiał kozy na górę nie słyszał matki śpiewającej jak zwykle.
Sam pasąc swoje stado stał cały czas wpatrzony w dal i gdy schodził do domu piewszemi jego słowami były słowa: O gdyby ojciec był z nami!