Strona:Aleksander Szczęsny - Spadkobierca skarbów ojcowskich.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.



O królewiczu, pastuszku i gniazdku
OPOWIEŚĆ CIEKAWA.


Kiedym był taki mały, jak wy, chłopcy, mieszkałem na wsi w Kaliskiem. Okolice były wyjątkowo ładne: zielone, gęste bory szumiały baśnie o dawnych czasach, a dosyć liczne i głębokie wąwozy nadawały krajobrazowi urok tajemniczości.
Wychowywałem się razem z młodszą o trzy lata siostrzyczką, Jadwisią. Kochaliśmy się bardzo i nie odstępowaliśmy od siebie nigdy ani na krok.
Ogromnie lubiliśmy, gdy w skwarne popołudnie dziadek kazał zaprządz Złotkę do ukochanego naszego „karykla“, i wiózł nas do sąsiednich wąwozów. Złotka była bardzo spokojna, więc przywiązywaliśmy ją do drzewa, a sami w trójkę zapuszczaliśmy się w chłodne i mroczne głębiny wąwozu. Tam zwykle spożywaliśmy podwieczorek, w który zaopatrywała nas dobra mateczka, i tam też zwykle, nabiegawszy się do syta, słuchaliśmy bardzo ciekawych opowiadań naszego dziadka.