lonem ubranku, bogato wyszywanem złotem. Był to królewicz, a mieć mógł około dziesięciu lat. Lecz Jaś nie wiedział, kto to jest i sądził, że to może jaki panicz, który z miasta przyjechał na wieś, na lato.
— A może, — myślał Jaś, — jest to syn nadleśnego lasów królewskich.
Uchylił więc kapelusza i grzecznie pozdrowił przybyłego:
— Dzień dobry paniczowi! Czy panicz chce czego odemnie?
— A czy nie mógłbyś mi, — spytał królewicz, — pokazać jakiego gniazdka ptasiego?
Jaś zdziwił się bardzo.
— To panicz nigdy jeszcze ptasiego gniazdka nie widział. Wszak każdy ptaszek ma gniazdko!
— A, więc tyś widział takie gniazdko! — z ciekawością zawołał królewicz. — To musi być bardzo piękne.
— O, bardzo piękne! — rzekł pastuszek z miłym uśmiechem. — Najpiękniejsze ze wszystkiego, co widziałem w życiu. Jest ono zrobione z cieniutkich gałązeczek, trawek, słomek i wysłane mięciutkim mchem i piórkami. A jak to miło patrzeć na pisklęta, które zabawnie otwierają dzióbki, gdy im rodzice przynoszą jedzenie!
— No, to prędzej, — zawołał królewicz, — zaprowadź mnie w to miejsce, gdzie jest takie gniazdka z pisklętami i pokaż mi je. Tak dawno już o tem myślę, żeby je zobaczyć.
Strona:Aleksander Szczęsny - Spadkobierca skarbów ojcowskich.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.