zrobił, lecz gniazdka mu pokazać nie mogę, choćby nawet był on już królem.
Królewicz trochę się już rozgniewał.
— Takiego, — rzekł, — niedobrego i upartego chłopca, jak żyję jeszcze nie widziałem. Musimy jednak znaleźć środek, aby go do spełnienia naszej prośby skłonić.
— Już niech to książę raczy mnie zostawić — odpowiedział nauczyciel — i zwrócił surowe spojrzenie na pastuszka.
— Powiedz nam wreszcie, dlaczego nie chcesz pokazać nam gniazdka? Jeżeli masz poważne przyczyny, to zostawimy cię w spokoju i pójdziemy sobie dalej.
— Dobrze, — odrzekł uradowany Jaś, — z przyjemnością panom to wytłomaczę. Mój przyjaciel Antoś pokazał mi kilka dni temu gniazdko, lecz musiałem mu przyrzec, że nikomu go nie pokażę. Muszę więc teraz przyrzeczenia swego dotrzymać.
— A, to zupełnie co innego! — powiedział nauczyciel.
Jednocześnie jednak przyszła mu myśl wyprobowania uczciwości chłopca. Z tym zamiarem wyjął z kieszeni portmonetkę i zwrócił się do Jasia:
— Widzisz tę złotą monetę? Ofiaruję ci ją z całą chęcią, jeżeli nam pokażesz gniazdko, przecież nikt z nas Antosiowi o tem nie powie, on więc nie będzie nic wiedział, a ty zyskasz sporo pieniędzy.
— O, bardzo dziękuję! — odrzekł pastuszek. — Nie, nie, to byłoby kłamstwo, a ja nie kłamię nigdy.
Strona:Aleksander Szczęsny - Spadkobierca skarbów ojcowskich.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.