się, że połowę uczciwie oddał przyjacielowi, a resztę ojcu. Dla siebie zaś nie zostawił ani grosza.
Królewicz od tego czasu bywał częstym gościem znajomych nam ptaszków, które wkrótce tak przyzwyczaiły się do jego widoku, że najspokojniej w jego obecności siedziały w gniazdku. Małe zaczęły już podrastać a nawet po trochu wysuwały się już z gniazdka.
Nauczyciel i królewicz od czasu do czasu spotykali w lesie pastuszka, pasącego swe stadko, i ze zdziwieniem zauważyli, że Jaś nigdzie nie ruszał się bez książeczki, którą w chwilach wolnych sumiennie czytał.
— Czy ty, Jasiu, dobrze umiesz już czytać? zapytał pewnego razu królewicz.
— Trochę się poduczyłem, odrzekł skromnie chłopiec.
— To mi cokolwiek przeczytaj głośno, poprosił królewicz.
Pastuszek otworzył książeczkę i zaczął czytać, od czasu jednak do czasu przerywał płynne czytanie i sylabizował
— Powiedz mi też, zapytał królewicz, w jakiej szkole się uczyłeś?
— Ach, westchnął chłopiec, ja uczyłem się bardzo niewiele, bo tylko zimą chodzę do szkoły, która jest w sąsiadniej wiosce o trzy wiorsty od naszej. A przytym nie mamy pieniędzy na książki. Tę, co tutaj mam, dostałem od Antosia i przeczytałem ją kil-
Strona:Aleksander Szczęsny - Spadkobierca skarbów ojcowskich.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.