— O, matko droga! — zawołał Renzo — i któż to lepiéj mógłby wszystko obmyślić! Przecież mówiłem, że we wszystkiém i zawsze jesteś naszą jedyną pocieszycielką i naszym najlepszym doradcą.
— Ale, to na nic się nie zda — powiedziała Agnieszka — jeżeli się Łucya nie da namówić; przecież dotąd utrzymuje, żę to jest grzechem.
Renzo użył całéj swojéj wymowy, aby Łucyę przekonać, lecz nie na wiele mu się przydało: dziewczyna była niewzruszoną.
— Ja nie potrafię odpowiedziéć na te wasze dowody — mówiła — ale widzę, iż wykonanie tego planu wymaga podstępu, kłamstwa, wybiegów. Ach Renzo! nie tak przecież zaczynaliśmy. Ja chcę być twoją żoną — i wymawiając te wyrazy, pomimo usiłowania, jakie czyniła nad sobą, aby je wypowiedziéć spokojnie, oblała się gorącym rumieńcem; — ja chcę być twoją żoną, lecz ślub nasz powinien się odbyć przed ołtarzem, tak, jak Bóg przykazał. Pozostawmy wszystko Jego świętéj woli; niech On nami rządzi i kieruje. On potrafi lepiej nas poratować, niż my sami za pomocą wszystkich tych wybiegów. I dlaczegóż nie mielibyśmy powiedziéć o tém ojcu Krzysztofowi?
Sprzeczka trwała jeszcze i nie zdawała się wcale zbliżać ku końcowi, kiedy stuk sandałów na bruku podwórka i szelest habitu, podobny do owego szmeru, który sprawia wiatr, przelatując po żaglach, przerwał ją nagłe, zwiastując, że ojciec Krzysztof nadchodzi. Wszyscy umilkli odrazu, a matka zaledwie miała tyle czasu, aby córce szepnąć do ucha: — pamiętaj, ani słowa! — gdy już drzwi się otwarły.
Ojca Krzysztofa w téj chwili można było porównać do owego dzielnego wodza, który przegrawszy, choć nie z własnéj winy, jakąś wielką bitwę, zmartwiony, lecz nie upadły na duchu, zamyślony, lecz nie zrozpaczony dosięga dzielnego rumaka nie po to, aby w nikczemnéj ucieczce szukać ratunku, lecz aby co tchu śpieszyć tam, dokąd go obowiązek przyzywa, aby obejrzéć słabe, zagrożone posterunki, aby zebrać rozproszonych żołnierzy i aby wydać nowe rozkazy.
— Pokój niech będzie z wami — rzekł wchodząc. — Nic od