Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/105

Ta strona została przepisana.

doki; ale... ale, musiałem się jednak przekonać, iż nic go wzruszyć nie zdoła. A więc w Bogu nadzieja! Wy, biedne kobiety, nie traćcie odwagi; a ty Renzo... ach, wierz mi, że umiem się na twojém miejscu postawić, że czuję to, co się w twojém sercu dziać musi. Ale, cierpliwości! Jest-to słaba pociecha, gorzka pociecha, dla tego, kto niema wiary, lecz ty!... Czyż nie chciałbyś pozwolić, aby Bóg sam, dziś, jutro, kiedy zechce, sprawiedliwość wymierzył? Pozostaw to Jemu. On nam tyle obiecał, On jest wszechmocny. Renzo, niech On nami rządzi, i dowiedz się.... dowiedźcie się Wszyscy, że dał już mi do rąk nić, która może nas zbawić. Teraz nic wam nadto nie mogę powiedziéć. Jutro nie przyjdę; dla was przez dzień cały muszę pozostać w klasztorze. Ty, Renzo, przyjdź do mnie, a w razie, gdyby ci coś na przeszkodzie stanęło, gdybyś sam przyjść nie mógł, to przyślij jakiego przyjaciela, człowieka pewnego, lub roztropnego chłopaka, któremubym mógł powierzyć moje dla was zlecenie. A teraz, już zmrok zapada, muszę śpieszyć do klasztoru. Zatem wiary i cierpliwości, i bywajcie zdrowi.
Domawiając tych wyrazów wyszedł, a raczéj wybiegi, aby po kamienistych, krętych uliczkach pędzić do klasztoru. Obawiał się przybyć za późno, gdyż to mogłoby się stać powodem surowego napomnienia, a nawet, czego się lękał najbardziéj, kary, któraby mu przeszkodziła dzień następny poświęcić sprawom, mogącym miéć tak ważny wpływ na losy jego protegowanych.
— Czy słyszeliście, co ojciec Krzysztof powiedział o czémś... nie wiem doprawdy... o jakiéjś nici, która może nas zbawić? — spytała Łucya. — Trzeba mu zaufać; to taki człowiek, który skoro raz przyrzecze...
— Tak sądzisz! — przerwała Agnieszka. — Tyle tylko! Powinien był jasno i wyraźnie powiedzieć, albo mnie chociażby wziąć na stronę i wytłomaczyć, co to być może ta...
— Głupstwa! ja się do tego wezmę, ja! ja sprawę zakończę! — zawołał Renzo mierząc pokój wielkiemi krokami, a dźwięk jego głosu i wyiraz twarzy nie pozostawiały najmniejszéj wątpliwości co do znaczenia owych słów złowrogich.
— Ach, Renzo! — zawołała Łucya.
— Co chcesz przez to powiedziéć? — rzekła strwożona Agnieszka.
— Co chcę powiedziéć? A to, że ja sprawę tę skończę. Gdyby miał nawet stu czartów w swéj duszy, zawsze przecież jest z ciała i kości, jak i inni ludzie...
— Ach, nie, nie, co tobie? Renzo!... — zaczęła Łucya; lecz płacz gwałtowny przerwał jéj mowę.