— Ty! — odrzekł głosem, który choć nie był już tak wściekły, wyrażał jednak silne rozdrażnienie. — Ty! A cóżeś dla mnie dobrego zrobiła? Czy mnie kochasz choć trochę? Prosiłem ciebie, błagałem, zaklinałem, a ty zawsze: nie i nie!
— Tak, tak — spiesznie odpowiedziała Łucya — pójdę do proboszcza, jutro, dziś, zaraz, jeżeli chcesz, pójdę. Ale na miłość boską uspokój się, bądź takim, jak dawniéj; pójdę, pójdę.
— Przyrzekasz mi to? — spytał Renzo, a twarz i głos jego nagle złagodniały.
— Przyrzekam.
— Chwała Bogu! — zawołała Agnieszka podwójnie ucieszona.
Czy, w silnym swym gniewie, Renzo pamiętał o tém, jak wielkie korzyści dadzą się osiągnąć z przestrachu Łucyi? Czy nie starał się jeszcze go zwiększyć, aby jéj przyrzeczenie uzyskać? Rękopism nasz żadnych w tym razie nie podaje wyjaśnień, a ja sądzę, że i sam Renzo dobrze o tém nie wiedział. To tylko nie może ulegać wątpliwości, iż czuł wściekłą nienawiść dla den Rodriga i że z całéj duszy pragnął Łucyę zjednać dla swéj sprawy, od powodzenia któréj tak wiele mogło zależeć, a wówczas gdy dwie silne namiętności miotają jednocześnie duszą człowieka, nikt, nawet i on sam, nie może odróżnić głosu jednéj od drugiéj i powiedziéć, która z nich przemaga.
— Przyrzekłam ci — powiedziała po chwili Łucya głosem, w którym brzmiała łagodna i nieśmiała wymówka — Renzo, lecz i tyś również przyrzekł nie popełniać żadnego szalonego kroku, zachowywać się tak, jak nam ojciec Krzysztof...
— I znowu! Ach Łucyo, czyżbyś chciała się cofnąć? Czyżbyś chciała doprowadzić mię do tego, abym naprawdę jakieś szałeństwo popełnił?
— Nie, nie, ja się nie cofam, ja pójdę — powiedziała Łucya, którą strach zaczął na nowo ogarniać. — Przyrzekłam, muszę dotrzymać słowa. Ale widzisz, w jakiż to sposób zmusiłeś mię, abym przyrzekła! Pan Bóg nie chce...
— I pocóż chcesz wyprowadzać stąd jakieś wróżby złowrogie? Łucyo, Pan Bóg wie, iż nie zrobiliśmy nic złego, nikomu.
— Pyrzeknij mi chociaż, że to już będzie ostatni raz...
— Przyrzekam ci, przyrzekani, jak-em uczciwy człowiek.
— Ale teraz, Łucyo, musisz słowa dotrzymać — rzekła Agnieszka.
Tu znowu rękopism nie umie nam powiedziéć, czy Łucya na prawdę była tak bardzo zmartwioną tém, że ją zmuszono przystać na ów krok stanowczy. My również nie będziemy zgłębiać tego pytania.
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/107
Ta strona została przepisana.