półgłosem gospodarz: — dobry chłopak, porządny, spokojny rzemiosłem jego jest przędzenie jedwabiu, w którem celuje. Drugi ma na imię Tonio, posiada kawał gruntu, który sam uprawia i z którego się utrzymuje z rodziną: tżé zacny człowiek, wesoły, uczynny; szkoda tylko, że teraz pustą ma kieszeń, gdyby miał pieniądze, toby je wszystkie u mnie w gospodzie zostawił. Trzeci, to sobie bardzo niemądre stworzenie, nikomu nic złego nie czyni, a jeść lubi, szczególniéj wówczas, gdy go ktoś częstuje. Za pozwoleniem...
I przemknął się zwinnie pomiędzy piecem a pytającym, aby zanieść pulpety tam, gdzie na nie czekano. — Skądże wiedzieć możecie — rzekł Renzo do wchodzącego — że ci ludzie, to ludzie porządni, kiedy ich nawet nie znacie, mój gospodarzu?
— Mam na to dowody, kochany Renzo, człowieka poznać można po jego uczynkach. Ci, którzy piją wino, nie ganiąc go, ci, którzy płacą odrazu, nie targując się nawet, ci, który nie wszczynają bójki w moim domu, a jeżeli nawet i mają zamiar poczęstować kogoś pchnięciem sztyletu, to czekają nań gdzieś daleko od gospody, aby nie narazić biednego gospodarza, ci, mojém zdaniem są ludzie porządni. Wszakże, jeżeli się można znać tak dobrze, jak my naprzykład się znamy, to jest lepiéj. Nie mogę się tylko wydziwić, mój drogi, skąd ci przyszła ochota dowiedzenia się tylu niepotrzebnych rzeczy: tobie, co się żenisz i powinieneś miéć głowę zaprzątniętą zupełnie czém inném? i do tego jeszcze mając przed sobą te pulpety, kóreby i umarłego wskrzesić mogły? — Domawiając tych wyrazów wrócił śpiesznie do kuchni.
Autor rękopismu zwracając uwagę na tę okoliczność, iż gospodarz w sposób tak odmienny starał się zaspokoić ciekawość swych gości, powiada, że był-to człowiek, który zwykle, przy każdéj zręczności gadał szeroko o swéj miłości dla wszystkich wogóle porządnych ludzi, ale że w czynie okazywał się zawsze daleko bardziéj życzliwym i uprzedzającym dla tych, o których, albo wiedział, że są łotrami z profesyi, albo których powierzchowność zdawała się tego dowodzić. Cóż-to za dziwny charakter; nie prawdaż?
Wieczerza nie była zbyt wesołą. Dwaj zaproszeni chcieliby ją spożyć powolnie, rozkoszować się nią jaknajdłużéj, lecz ten, który ich częstował, niezmiernie zajęty wszystkiém, o czém już wie łaskawy czytelnik, a również zaniepokojony dziwném zachowywaniem się nieznajomych, z wielką niecierpliwością czekał końca bankietu. Rozmawiano półgłosem; wyrazy były urywane, bo nikomu się nie chciało mówić.
— Jak-to dobrze — ozwał się raptem Gierwazy — że Renzo chce się ożenić i że potrzebuje... — Renzo spojrzał nań gniewnie z wyrazem nakazującym milczenie, a Tonio wyszeptał: — będziesz
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/118
Ta strona została przepisana.