osobą, duchowną i człowiekiem pełnym miłosierdzia, świętym człowiekiem, a gdyby tu był, mógłby zaświadczyć...
— Widzę, żeś bardzo skora do gadania, wówczas nawet gdy cię nikt o nic nie pyta — przerwała jéj pani z wyrazem dumy i gniewem, który w téj chwili twarz jéj niemal brzydką uczynił. — Masz być cicho, rozumiesz? Wiem dobrze, że rodzice potrafią zawsze odpowiedziéć w imieniu swych córek!
Agnieszka zmartwiona i zawstydzona przesłała córce spojrzenie, które zdawało się mówić: widzisz, co mi się dostało za to, żeś ty taka dziwna. I ojciec gwardyan równie poglądał na Łucyę i ruchem oczu i głowy dawał jéj do zrozumienia, iż powinna przemówić i matkę wybawić z kłopotu.
— Jaśnie wielmożna pani — rzekła dziewczyna — to, co jaśnie wielmożnéj pani powiedziała moja matka, jest szczerą prawdą. Ten młodzieniec, mój narzeczony, podobał mi się — tu pokraśniała jak wiśnia — i chciałam być jego żoną. Niech mi jaśnie wielmożna pani daruje, że przed nią odważam się mówić o takich rzeczach, ale czynię to dlatego, aby w jéj oczach uniewinnić matkę. A co zaś do owego pana (niech mu Bóg nie pamięta), to wołałabym raczéj umrzéć, niż wpaść w jego ręce. A jeżeli jaśnie wielmożna pani ulituje się nad nami i zechce dać nam przytułek... ponieważ już raz przyszłyśmy do tak smutnego stanu, że porzuciwszy dom własny musimy zacnych ludzi prosić o schronienie dla siebie i im się naprzykrzać; cóż robić, niech się dzieje wola boża! Otóż jeżeli jaśnie wielmożna pani raczy nas przytulić, nikt pewnie nie będzie modlić się za nią goręcéj, niż my, biedne kobiety.
— Tobie wierzę — powiedziała pani głosem, który znowu stał się łagodnym. — Lecz chciałabym jeszcze rozmówić się z tobą bez świadków, tak na cztery oczy. Wszakże niech czcigodny ojciec gwardyan nie sądzi, abym czyniła to w celu zasiągnięcia nowych jeszcze wyjaśnień — dodała natychmiast z wyszukaną grzecznością, zwracając się do zakonnika. — Przeciwnie, to, co wiem, wystarcza aż nadto, a nawet obmyśliłam już sposób zadosyćuczynienia jego życzeniu i zaraz mu plan swój przedstawię. Odźwierna naszego klasztoru przed paru dniami wydała za mąż ostatnią swą córkę. Te więc dwie kobiety mogłyby teraz zająć pokoik odźwiernéj, która przeniesie się na mieszkanie do córki, i pełnić jéj obowiązek. Wrawdzie... i tu dała znak ojcu gwardyanowi, aby się zbliżył do kraty i dodała półgłosem — wprawdzie, z powodu tak ciężkiego, nieurodzajnego roku, postanowiono już teraz jednę tylko trzymać odźwierną, tak, iż na miejsce téj dziewczyny, która obecnie wyszła za mąż, nikt nie miał nastąpić, ale ja pomówię o tém z matką przełożoną, a jedno moje słówko... i dlatego, aby wyświadczyć
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/149
Ta strona została przepisana.