Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/157

Ta strona została przepisana.

dobrocią i pieszczotami zechcą na mnie wymódz przyrzeczenie; i ja téż będę dobrą, jeszcze lepszą, niż oni; będę płakała, będę błagała, wzruszę ich serca, ostatecznie, nic nie wymagam innego, o nic mi więcéj nie chodzi, jak o to tylko, aby mię nie poświęcali dla swoich celów. Ale, jak to się często zdarza z podobnemi przewidywaniami, ani jedno z nich, ani drugie się nie sprawdziło. Dzień po dniu upływał, lecz ani ojciec, ani ktokolwiekbądź z rodziny nie przypomniał jéj nawet o prośbie, nie mówił o jéj postanowieniu; nikt jéj nie groził, nikt jéj nie błagał, aby przyrzeczenie spełniła. Rodzice byli jacyś smutni, zamyśleni, obchodzili się z nią ozięble i szorstko, nie wymieniając wszakże powodu, dla którego tak postępują. Znać było tylko, że patrzą na nią jak na niegodną, występną córkę, zdawało się, iż cięży na niéj jakaś tajemnicza klątwa, która dzieląc ją od reszty rodziny pozwala jéj zbliżać się do niéj po to tylko, aby tém dotkliwiéj czuć mogła straszne swe osamotnienie. Na krótko i to w pewnych godzinach bywała przypuszczaną do towarzystwa rodziców i najstarszego brata. Te trzy osoby zdawał się łączyć serdeczny stosunek, zwiększający jeszcze gorycz osamotnienia, w którém pozostawiano Giertrudę. Nikt do niéj nie przemówił pierwszy, a kiedy nieboga odważała się czasem wtrącić jakieś nieśmiałe słówko do ogólnéj rozmowy, to albo udawano, że tego nie słyszą, albo odpowiadano na nie roztargnioném, pogardliwym, lub karcącém spojrzeniem. Wówczas, kiedy nie mogąc już znieść dłużéj tak strasznego, tak upokarzającego obejścia, usiłowała je zmienić, błagając o odrobinę litości i serdecznego ciepła, przypominano jéj zaraz w sposób niewyraźny, lecz aż nadto dla niéj zrozumiały owę niedotrzymaną obietnicę, dawano jéj do poznania, że byt jeden tylko sposób wrócenia do łaski rodziców. Wskutek tego Giertruda, odtrącając owę łaskę, którą trzeba było okupić ceną tak wielkiéj ofiary, musiała znowu w sobie się zamykać, usuwać się od wszelkich oznak serdeczności, których przed chwilą jeszcze tak gorąco pragnęła i dobrowolnie wracać na swe stanowisko wyklętéj, a czyniła to z pewną zawziętością, która w oczach ludzi nadawała jéj pozór winy.
O, jakże dalece ta bolesna rzeczywistość niepodobną była do owych obrazów radosnych, które już od tak dawna wymarzyła sobie Giertruda i które dotychczas napełniały jéj duszę! Miała nadzieję, iż we wspaniałym; pełnym gości domu rodziców, wolno jéj będzie zakosztować uciech światowych, lecz omyliła się srodze. Klauzura i tu była również ścisłą jat w klasztorze; o przejażdżkach w powozie mowy nawet nie było, a kurytarz, który łączył pałac z pobliskim kościołem, usuwał i ten jedyny powód do wychodzenia z domu. Towarzystwo było jeszcze mniéj liczne i urozmaicone, jeszcze bardziéj