Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/158

Ta strona została przepisana.

smutne i nudne, niż w klasztorze. Skoro tylko ktoś z gości do pałacu przybywał, Giertrudą musiała chronić się aż na najwyższe piętro i tam zamykać się w swoim pokoju ze starą służącą; tu również przynoszono jéj obiad w dnie, kiedy do stołu księcia zasiadało grono zaproszonych gości. Cała służba w postępowaniu i mowie naśladowała przykład i stosowała się do woli pańskiej, a Giertrudą, która już ze względu na swe usposobienie, w stosunku z nią chciała stanąć na stopie pobłażliwéj i poufałéj wyższości, a nawet teraz, znalazłszy się w tak smutném położeniu i zapominając chwilami, że jest panią, zniżała się aż do starania się o jéj względy, czuła tém silniejsze upokorzenie, widząc, że i ci nawet ludzie okazują jéj jawne lekceważenie, niepozbawione wszakże pewnej chłodnéj, uniżonéj grzeczności. W całém tém gronie służby jeden tylko paź, którego powierzchowność i układ wyróżniały od reszty jego towarzyszy, okazywał Giertrudzie głęboki szacunek i zdawał się uczuwać dla niéj wielką, szczerą litość. Spostrzegła to odrazu. Ze wszystkiego, co dotychczas najbardziéj przypominało ów świat urojony, który się w jéj wyobraźni wytworzył, i ze wszystkiego co najwięcéj zbliżało się do zaludniających go postaci, było postępowanie i powierzchowność tego młodzieńca. Stopniowo, w usposobieniu Giertrudy zaszła pewna zmiana, czuła to jakiś spokój, to jakąś trwogę nieznaną dotychczas i wcale niepodobną do téj, któréj doznawała poprzednio; zdawało się, iż odkryła przedmiot dziwnéj piękności, który co chwila oczy jej ku sobie porywał, lecz na który starała się nie patrzyć, z obawy, aby inni tego nie dostrzegli. Nie uszło to baczności otaczających ją osób, zaczęto każde jéj spojrzenie, każdy krok jéj szpiegować i pewnego poranku, jedna ze służących zeszła ją w chwili, kiedy pośpiesznie składała papier, na którym własną ręką napisała to, czego bodajby nigdy była nie pisała. Po chwilowém szamotaniu się papier pozostał w ręku służącéj, która go zaraz do księcia zaniosła.
Niepodobna opisać, ani wyobrazić sobie przerażenia Giertrudy, kiedy usłyszała odgłos kroków ojca: nadchodził ów groźny, ów straszny rodzic, aby karać córkę występną. A gdy go ujrzała z chmurą na czole, z owym nieszczęsnym papierem w ręku, wołałaby była znaleźć się w téj chwili nie tylko w klasztorze, ale choćby w grobie, byle się ukryć przed jego wzrokiem. Książę nie mówił wiele, lecz każdy wyraz jego był straszny: kazał ją zamknąć natychmiast w jéj pokoju pod strażą téj saméj służącéj, która jéj pismo wydarła; wszakże był-to tylko początek kary, z postawy ojca, z jego mowy córka odgadła, że zawisła nad nią inna jeszcze kara tajemnicza, niedająca się przeniknąć, lecz straszna nad wszelki wyraz.