go nawet, odwykała od niego. I również ani już tak długo, ani z tak wielką rozkoszą nie zatrzymywała się na owych świetnych, jasnych rojeniach, które jeszcze w klasztorze pochłaniały jéj duszę, zbyt wielką była ich sprzeczność z otaczającą rzeczywistością, zbyt słaba nadzieja uskutecznienia ich kiedyś. Jedyny pałac nie należący do zamków na lodzie, w którym Giertrudą mogła przewidywać dla siebie bezpieczne, spokojne i najbardziéj odpowiednie schronienie był klasztor i to w takim tylko razie, gdyby postanowiła zamieszkać w nim dobrowolnie, na zawsze. Takie postanowienie (o tém wątpić nie mogła) odrazu załatwiłoby i zakończyło wszystko, zmywając jéj winę i w jednéj chwili zmieniając jéj położenie. Krok ten, co prawda, zabijał wszystkie jéj najdroższe nadzieje, lecz już pierzchły sny złote, przyszłość nic oprócz goryczy dać jéj nie mogła, zmieniły się czasy i okoliczności, a w owéj przepaści, do któréj wpadła teraz, i w porównaniu z tém, czego się lada chwila mogła obawiać, myśl zostania zakonnicą, otoczoną szacunkiem, mającą władzę najwyższą w klasztorze, prawie jéj się uśmiechać zaczęła. Dwa uczucia, chociaż niemające z sobą nic a nic wspólnego, wpływały z równą siłą na zmniejszenie jéj wstrętu do życia w klasztorze: wyrzuty sumienia za popełnioną winę w połączeniu ze skruchą i popędem do nabożeństwa; i duma podżegana i drażniona ustawicznie przez owę służącą, któréj postępowanie (wprawdzie najczęścijé z winy saméj Giertrudy) z każdym dniem stawało się nieznośniejszém, gdyż, albo straszyła ją tajemniczą karą, zapowiedzianą przez księcia, albo w wyrazach pełnych szyderstwa i nienawiści wyrzucała jéj owo przewinienie. W rzadkich zaś chwilach kiedy chciała się miłą i dobrą okazać, kobieta ta przybierała ton tak protekcyjnie wyniosły, iż w porównaniu z nim znośniejszemi były same nawet obelgi. O! jakże gorąco pragnęła wówczas Giertrudą wyrwać się ze szponów swéj dręczycielki, stanąć na stanowisku wyższém nad gniew jéj i litość! Życzenie to, które nie opuszczało jéj nigdy, nabierało wtedy takiéj siły, iż byle mu tylko zadosyćuczynić, wszelka ofiara znośną i miłą jéj się zdawała.
Po upływie czterech, czy pięciu dni takiego więzienia, pewnego poranku Giertrudą podrażniona i oburzona do najwyższego stopnia postępowaniem służącéj, uciekła do najdalszego kątka pokoju i ukrywając twarz w dłonie, przez czas długi pozostawała nieruchoma, trawiona rozpaczą i gniewem bezsilnym. Wówczas uczuła nieodbitą potrzebę ujrzenia innych twarzy, usłyszenia innych wyrazów, słowem zmiany swego położenia. Pomyślała o rodzinie, o ojcu, myśl ta przejęła ją trwogą. Lecz przypomniała sobie zarazem, że od niéj zależało znaleźć w nich przyjaciół. Potém przyszła jéj na myśl jéj wina, uczuła skruchę i wstyd i chęć odpokutowania wszyst-
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/160
Ta strona została przepisana.