Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/164

Ta strona została przepisana.

po upływie dwu dni przyszedł do pałacu dla uskutecznienia prawem przepisanego badania.
W dalszym ciągu całego tego dnia, Giertrudę, ani na jednę chwilkę, nie pozostawili samą. Chciałaby wypocząć po tylu wstrząsających przejściach, skupić ducha, zastanowić się, zdać sobie sprawę z tego, co zrobiła, pomyśléć nad tém, co ma począć daléj, zapytać siebie, czego pragnie i co czuje, zatrzymać choć na chwilę owę, że tak powiem maszynę, która raz puszczona z tak przerażającą szybkością pędziła, ale było-to niepodobieństwem. Czasu na to brakło. Gdy książę odszedł, zaprowadzono ją natychmiast do pokoju księżnej, i tu pod jéj kierunkiem i przez jjé własną służącą, została uczesana i ubrana wspaniale. W chwili, gdy zręczna pokojówka była jeszcze zajęta wykończaniem jéj stroju, znać dano, że obiad na stole. Giertruda przeszła wśród dwu szeregów służby, która kłaniając się głęboko zdawała się wyrażać radość z powodu powrotu do zdrowia swej młodéj pani i w sali jadalnej zastała kilka osób, należących do najbliższéj rodziny, które zaproszono, aby ją uczcić i rozerwać i aby podzielić się z niemi dwu tak radosnemi wypadkami, jakiemi były: powrót do zdrowia Giertrudy i jéj postanowienie przywdziania sukni zakonnéj.
Panna młoda (tak zwano wówczas młode osoby, obierając sobie stan duchowny, i Giertruda przy swém pojawieniu się została przez wszystkich powitana tém mianem), panna młoda musiała odpowiadać na tysiące grzeczności i powinszowali, które się na nią zewsząd sypały. Czuła dobrze, iż każda jéj odpowiedź była jakby potwierdzeniem, jakby dowodem tego, czego jeszcze uniknąć pragnęła, ale czyż mogła odpowiadać inaczéj? Wkrótce po obiedzie nadeszła pora zwykłéj przechadzki. Giertruda wsiadła do powozu z matką i dwu stryjami, którzy byli na obiedzie. Po pewnym czasie powoź wjechał na Strada Marina, ulicę, która wówczas przechodziła w tém miejscu, gdzie dziś widzimy ogród publiczny i była punktem zebrania dla całej magnateryi Medyolanu, która rozsiadłszy się wspaniale w powozach, podążała tu, aby zapomniéć o mnogich zajęciach i trudach swego pracowitego żywota. Stryjowie, jako ludzie światowi i grzeczni bawili Giertrudę rozmową, a jeden z nich, który zdawał się znać wybornie każdą osobę, każdy powóz, każdą liberyę i który miał ciągle coś ciekawego do powiedzenia to o panu takim a takim, to o téj a téj pani, na raz zwracając się do Giertrudy rzekł z uśmiechem: — Oj! ty, ty, dziewczyno! jaki to z ciebie świętoszek! Ani chcesz patrzyć na żadne marności, rzucasz nas i ten świat grzeszny, i usuwasz się do klasztoru, aby pędzić błogi, święty żywot, zobaczysz, zobaczysz, że żywcem pójdziesz do nieba.
O zmierzchu już wrócono do domu, a służba wybiegając z po-