najmniéj zajmowali się niemi; lecz nie było to rzeczą zbyt łatwą w klasztorze, a do tego istniał przecież człowiek, który wszelkich starań dokładał, aby powziąć o nich jakąś wiadomość, gdyż w jego duszy do namiętności i dawniejszego uporu przyłączyło się obecnie silne rozdrażnienie i chęć zemsty z powodu, że został omylony i uprzedzony i że jego nikczemne zamiary spełzły na niczém.
Zostawiając na czas pewien kobiety w ich bezpieczném schronieniu, wracajmy teraz do zameczku i cofnijmy się myślą do owego wieczoru, w którym don Rodrigo oczekiwał z niecierpliwością skutku zbrodniczéj wyprawy.
Jak zgraja ogarów, która, gdy straci trop ściganego zająca, zawstydzona, ze zwieszonemi głowami i podkurczonemi ogonami, wraca do stóp swego pana, tak w owę noc, pełną zamieszania, wracali brawi do zameczku don Rodriga. w czasie gdy ten, w ciemności wielkiemi krokami mierzył niezamieszkałą izbę, znajdującą się na strychu, któréj okna wychodziły na placyk przed gankiem. Zatrzymywał się często, słuch natężał, patrzył przez szczeliny starych okiennic, czuł wielką niecierpliwość, a jednocześnie jakąś mimowolną trwogę, nie tylko z powodu niepewnego skutku wyprawy, lecz i dla następstw, które mogła pociągnąć za sobą; wyprawa ta bowiem była najbardziéj zuchwałą i najbardziéj niebezpieczną ze wszystkich, które dotychczas ów zacny człowiek przedsiębrał. Wszakże do pewnego stopnia uspakajała go myśl o wszystkich tych ostrożnościach. mających posłużyć do zatarcia śladów i zniszczenia dowodów, jeżeli nie samych podejrzeń. Co zaś do podejrzeń — myślał sobie — to ani dbam o nie. Obciąłbym wiedziéć, jaki śmiałek odważy się przyjść tu do mnie, aby się przekonać, czy owa dziewczyna u mnie się znajduje! Niech przyjdzie, niech spróbuje, już, ja go potrafię przyjąć należycie. Ale i któż mógłby to uczynić? Ów mnich szkaradny? to i owszem, z nim dam sobie radę. Matka dziewczyny? Tę do Bergamo wyprawię. Wykonawcy prawa? O! kpię sobie z prawa! Sędzia nie jest dzieciuchem, ani waryatem. Zaskarżą mnie w Medyolanie? w Medyolanie! A któż tam dba o tę hołotę? Kto ich słuchać zechce? Kto ich słowom da wiarę? Bo i kimże są owi ludzie? nie należą do nikogo, pana nie mają, istna trzoda bez pasterza. Tak, tak, mogę być zupełnie spo-