zdarzenia, że sprawiedliwość zawsze, prędzéj czy późniéj bierze górę. Na teraz idź spać, mój poczciwy, mój wierny Grizo i bądź przekonany, iż wkrótce dam ci jeszcze oczywistszy dowód tego, że cię umiem należycie ocenić.
Następnego poranku Grizo już był oddawna zamek opuścił, aby zabrać się bezzwłocznie do spełnienia rozkazów pańskich i zleceń, gdy don Rodrigo obudził się. Wstał śpiesznie i udał się natychmiast do hrabiego Attilia, który, widząc go, z drwiącym uśmiechem zawołał: — św. Marcin!
— Sam nie wiem, co mam na to odpowiedziéć — rzekł don Rodrigo, zbliżając się do kuzyna: — cóż robić, przegraną zapłacę, ale to rzecz mniejsza; gdybyś wiedział, jaki jestem wściekły, jaki... Nic ci nie mówiłem dotychczas, bo miałem zamiar zrobić ci dzisiaj prawdziwą niespodziankę. Ale... otóż teraz opowiem ci wszystko.
— A wiesz, co ci powiem — rzekł hrabia Attilio po wysłuchaniu całéj téj sprawy z tak wielką uwagą, jakiéj się nawet trudno było po nim spodziewać — głowę dałbym za to, że ów szanowny kapucyn musiał się do tego przyczynić. Ten mnich taki skromniutki, taki cichy, taki święty, wygłaszający takie dziwne zdania, zakrawa jakoś strasznie na intryganta i lisa. A tyś mi się nigdy dotąd nie zwierzył, nigdyś mi nie powiedział jasno i wyraźnie, po co on do ciebie wówczas przychodził. — Don Rodrigo powtórzył swoję rozmowę z ojcem Krzysztofem. — I ty zniosłeś to cierpliwie! — zawołał hrabia Attilio — i pozwoliłeś na to, aby odszedł zdrowo i cało!
— A cóż miałem robić? Chciałbyś może, abym sobie naraził wszystkich kapucynów całego świata?
— Nie wiem — rzekł kuzynek — czybym w takiéj chwili mógł jeszcze o tém pamiętać, że oprócz tego jednego łotra są jeszcze i inni kapucyni na świecie, ale mniejsza z tém. Zdaje mi się jednak, że nawet nie przekraczając granic rozwagi i oględności, dałby się jakiś sposób wynaleść dla skarcenia zuchwałości kapucyna. Trzeba tylko umiéć we właściwym czasie podwajać grzeczność dla całego zgromadzenia, aby bez obawy kary, lub odpowiedzialności módz chociażby nawet kijami obić jednego z członków przezacnego grona. No, uniknął wprawdzie tego, co mu się słusznie należało, pożałowałeś jego skóry, kuzynku; ale to nie przeszkadza, abym ja teraz nie miał nim się zająć. Ja go nauczę sposobu, w jaki się.
powinno przemawiać do osób takich jak my!
— Jeszcze mi zaszkodzisz i do reszty wszystko zepsujesz.
— A cóż tu już psuć więcéj? Spuść się tylko na mnie, a zobaczysz, że ci nawet dopomogę jako prawdziwy przyjaciel i krewny.
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/185
Ta strona została przepisana.