Agnieszka w pole wywiodła, czuła tak wielki gniew na tę niegodziwą kobietę, iż naprawdę potrzebowała się trochę wygadać. Stąd wszakże nie wynika bynajmniéj, aby miała zaraz przed każdym uskarżać się na ów haniebny podstęp, którego względem niéj Agnieszka użyła, o tém ani pisnęła, lecz przemilczéć o figlu wypłatanym proboszczowi, to już przechodziło jéj siły; najbardziéj oburzała ją ta okoliczność, iż była to sprawka chłopaka, którego uważała za wzór poczciwości, téj zacnej wdowy Agnieszki i téj, téj świętoszki Łucyi! Don Abbondio mógł rozkazywać stanowczo, lub prosić najgrzeczniéj, aby jego służebnica chciała tajemnicę zachować, Perpetua mogła również odpowiadać mu na to, że zbyteczne są te przestrogi, gdyż rzecz sama przez się jest aż nadto oczywista i jasna; lecz z tém wszystkiém, owa wielka tajemnica w sercu poczciwéj Perpetui podobną była do bardzo młodego wina, które wlano do staréj, słabo obręczami ściśniętéj beczki i które ustawicznie burzy się, pieni, podnosi, a choć jeszcze nie zdołało wysadzić czopu w powietrze, już go pianą pokryło i sączy się i ścieka przez wszystkie szczeliny, tak, iż każdy może go zakosztować i powiedziéć, jaki jest jego smak, jaki gatunek. Gierwazy, któremu niemal trudno było w to uwierzyć, iż choć raz w życiu więcéj wie od innych, któremu zdawało się chlubą nie lada, iż tak wielkiego strachu zaznał w sprawie niebezpiecznéj i który z tego powodu wyobraził sobie, że już się stał tak mądry jak i inni ludzie, miał niesłychaną ochotę pochwalenia się przed kimś. Tonio, któremu nie na żarty przychodziły na myśl sądy, badania i więzienie, grożąc pięścią nakazywał braciszkowi, aby pisnąć nawet się nie ważył, lecz i to nie na wiele się zdało, gdyż niepodobna mu było gęby zawiązać. Zresztą i sam Tonio, z powodu, iż w nocy tak długo bawił gdzieś za domem, a za powrotem miał jakąś tak dziwną, zmieszaną, przestraszoną minę, został powitany przez żonę tysiącem zapytań, które zmusiły go do wyjawienia całej prawdy. W usposobieniu trwożném, w którem się wówczas znajdował, pewną ulgę nawet przyniosła mu taka spowiedź i na chwilę biedak zapomniał o téj ważnéj okoliczności, iż żona jego niebyła głuchoniemą. Kto mówił najmniéj, to Menico, gdyż, zaledwie opowiedział rodzicom powód swéj wyprawy i wszystko, czego doznał, wydało im się rzeczą tak straszną, że syn ich brał udział w sprawie obrócenia w niwecz planu don Rodriga, iż mu prawie skończyć nie dali opowiadania. Rozkazali mu, aby nawet jedném słówkiem, jedném, chociażby spojrzeniem, nie zdradził strasznéj tajemnicy, i zaraz następnego poranku, osądziwszy, że i te środki ostrożności nie są jeszcze zbyt pewne, postanowili nie wypuszczać go z domu przynajmniéj w ciągu tych pierwszych dni kilku. Pomimo to jednak następnie ciż sami rodzice Menica,
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/188
Ta strona została przepisana.