mędrzec nawet odkryć nie potrafi. Skoro więc jaki przyjaciel pozwala sobie na przyjemność powierzenia tajemnicy innemu przyjacielowi, to i ten ostatni może zapałać chęcią doznania takiej saméj przyjemności. Wprawdzie przyjaciel, powierzający tajemnicę, wymaga zwykle, aby ten, kto się o niéj dowiaduje, dla siebie ją tylko zachował, a taki warunek, gdyby go wypełniano i brano w ścisłém, dosłowném znaczeniu, zapewniałby wprawdzie przechowanie i nadal owéj tajemnicy, lecz jednocześnie nowego jéj posiadacza pozbawiłby przyjemności powierzenia jej komuś trzeciemu. Z praktyki wszakże codziennego życia możemy się łatwo przekonać, iż niemal każdy, przyrzekający dochować święcie powierzonéj sobie tajemnicy, pomimo to uważa za stosowne, a nawet za konieczne zawiadomić o niéj jednego tylko najlepszego swego przyjaciela i to pod tym samym warunkiem, pod którym i on się o niéj dowiedział. I tak, z ust do ust, od najlepszego, najbardziéj pewnego przyjaciela do innych, niemniéj pewnych przyjaciół, tajemnica przebiega wkrótce przez cały ów olbrzymi łańcuch przyjaźni, i w ostatku dochodzi do uszu ludzi, którzy w przekonaniu tego, kto pierwszy puścił ją w obieg, nigdy, przenigdy dowiedziéć się o niéj nie byli powinni. Jednak, gdyby każdy dwu tylko miał przyjaciół: jednego, który mu coś powierza i drugiego, któremu śpieszy powtórzyć to, co mu pierwszy powierzył, wówczas tajemnica nie mogłaby się zbyt szybko rozszerzać, lecz zdarzają się ludzie szczęśliwi, którzy przyjaciół liczą na setki, a każda tajemnica, gdy już raz w drodze swéj natrafia na jednę z takich osobistości, bywa natychmiast porwaną w istny wir i zaczyna pędzić i kołować z taką szybkością, iż nikt już nie jest w stanie jéj obrotów wyśledzić. Autorowi naszego rękopismu nie udało się nigdy dowiedziéć napewno, przez ile-to ust przechodziła owa tajemnica, którą Grizowi polecono wyśledzić; powiada on tylko, że poczciwy człowiek, który uciekających odwoził do Monzy, a następnie kobietami się tam opiekował, po południu już ze swoim wozem powróciwszy do Pescarenico, w drodze do domu spotkał pewnego serdecznego przyjaciela, któremu pod wielkim sekretem opowiedział o swoim dobrym uczynku, tudzież o wszystkiém, co widział i słyszał w Monzy. W parę godzin potém Grizo wracał już śpiesznie do zameczku, niosąc panu wiadomość, iż Łucya z matką znalazły schronienie w klasztorze w Monzy, a Renzo udał się do Medyolanu.
Dowiedziawszy się o tém, że się narzeczeni rozstali, don Rodrigo doznał wielkiego zadowolenia, a jednocześnie zbudziła się w nim znowu słaba nadzieja, iż być może, że swój zamiar występny potrafi jeszcze doprowadzić do skutku. Całą noc prawie przemyśliwał, w jaki sposób dałoby się to najlepiej wykonać i następnego
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/191
Ta strona została przepisana.