poranku miał już w swéj głowie (lwa plany gotowe: pierwszy wyraźny i pewny, który postanowił wykonać bezzwłocznie, drugi, mniéj jasny, który na późniéj odłożył. Ów pierwszy plan na tém polegał, aby natychmiast wysłać Griza do Monzy dla zasiągnięcia bardziéj szczegółowych wiadomości o Łucyi i dla przekonania się, czy można cośkolwiek przedsiębrać. Zaraz więc kazał wiernego sługę przywołać do siebie, oddał mu cztery skudy, nie szczędząc przytém pochwał za owę zręczność i spryt, które wczoraj wykazał, a w ostatku polecił mu spełnienie nowego zlecenia.
— Panie... — rzekł nieśmiało Grizo.
— Co, nie rozumiesz? nie mówiłem-że dość jasno i wyraźnie?
— Rozumiem dobrze... ale... czyżby jaśnie wielmożny pan nie mógł posłać tam kogo innego...
— A toż dlaczego?
— Jaśnie wielmożny panie, przecież i skóry własnéj nie pożałuję dla mojego pana, to mój obowiązek, ale wiem również, że i jaśnie wielmożny pan ceni życie swoich wiernych sług.
— A więc?
— Jaśnie wielmożny pan wie przecież dobrze o owych piętnach, które noszę na sobie i... Tu, osłania mię pańska opieka, nie mam się czego obawiać, nasz sędzia jest przyjacielem jaśnie wielmożnego pana, siepacze czują dla mnie pewien szacunek, a i ja również... wprawdzie nie jest-to rzecz zbyt chwalebna... ale, chcąc miéć spokój... staram się żyć z niemi w przyjaźni. W Medyolanie liberya jaśnie wielmożnego pana jest znaną, ale w Monzy... tam, tam mnie dobrze znają natomiast. I, jaśnie wielmożny panie... nie mówię tego tak, byle tylko gadać, ale rzecz to pewna, że, gdyby ktoś mógł oddać mię w ręce sprawiedliwości, lub głowę moję przedstawić, toby świetny zrobił interes. Dostałby ni mniéj, ni więcéj tylko sto skudów w zlocie, a oprócz tego miałby jeszcze prawo uwolnić dwu bandytów.
— A! do kroćset, to mi zuch z ciebie! — zawołał don Rodrigo — wiesz, że w téj chwili przypominasz mi niezmiernie owego kundla, który choć niby zajadle szczeka na przechodniów, do połowy się tylko za bramę wysuwa i ogląda się trwożnie na swego pana i lada chwila gotów uciec do najdalszego kątka podwórza.
— Zdaje mi się jednak, jaśnie wielmożny panie, żem nie raz dał dowód...
— A więc? więc — odrzekł Grizo, któremu naraz w skutek podrażnienia miłości własnéj, wróciła cała odwaga — więc niech jaśnie wielmożny pan raczy zapomniéć o tém wszystkiém, com powiedział
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/192
Ta strona została przepisana.