Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/212

Ta strona została przepisana.

Tymczasem ogień znów zagasł, nikt jakoś nie nadchodził z nowemi materyałami i lud już zaczynał się nudzić. Naraz rozchodzi się wieść, że na Cordusio (placyku albo raczéj zbiegu kilku ulic, znajdującym się nieopodal) oblegają piekarnię. Często w podobnych okolicznościach wiadomość o jakiéjś rzeczy wystarcza, aby takową na prawdę wywołać. Na tę nowinę każdy uczuł niepowściągnioną ochotę pośpieszenia w tamtę stronę ;ja idę, a ty? o, i ja także! chodźmy! — słychać było dokoła; i tłum się poruszył, wydłużając się w jednę, wielką procesyą. Renzo pozostał w tyle i nie ruszał się prawie, chyba wówczas, gdy fala ludu go popychała, rozmyślając nad tém, czy ma zaraz porzucić rozhukaną tłuszczę, aby udać się do klasztoru i znów zapytać o ojca Bonawenturę, czy téż jeszcze czas jakiś tu pozostać i zobaczyć, co się daléj dziać będzie. Ciekawość i teraz przemogła. Jednak nie chcąc się narażać na silne potłuczenie, albo nawet na coś gorszego jeszcze, postanowił nie cisnąć się w sam środek tłumu, ale tylko zdaleka wszystkiemu się przyglądać. Główna masa ludu już naprzód ruszyła, dokoła jakoś się mniéj ciasno zrobiło; nasz chłopak wyjął więc z kieszeni drugi bochenek, podniósł do ust, ugryzł zeń spory kawałek i poszedł za tém dziwném, hałaśliwém wojskiem.
Z placu, tłum skierował się na krótką i wąską uliczkę Peschiera vecchia, przebył ją i, przeszedłszy pod owym ukośnym lukiem, który na niéj widzimy, wyszedł na plac de Mercanti. Cały ten pochód musiał przeciągać przed gmachem, zwanym wówczas kollegium doktorów i, trzeba wyznać, że bardzo niewielu się takich znalazło, ktorzyby, mijając wielką niszę środkową, przedzielającą krużganek po środku, nie spojrzeli na nią zukosa i nie uczuli pewnego uszanowania na widok olbrzymiego posągu Filipa II, który się tam znajdował i którego groźne, surowe, posępne oblicze, oraz ręka wyciągnięta, robiły takie wrażenie, jak gdyby ów mąż marmurowy miał lada chwila przemówić: zaczekajcie, ja się w to wdam zaraz, hultaje!
Posągu tego już nie ma, a koleje, przez które przechodził, były tak dziwne, że muszę je wam opowiedziéć. Otóż blisko w sto siedemdziesiąt lat po wypadkach, które tu opisujemy, pewnego pięknego poranku Filipowi II zamieniono głowę, odebrano mu również i berło, dając natomiast sztylet do ręki, i nazwano Markiem Brutusem. Tak zmieniony stał jeszcze przez jakie parę lat w swojéj niszy, lecz nadszedł dzień, w którym pewne osoby, widocznie niezbyt sprzyjające Markowi Brutusowi, albo nawet mające słuszne powody do znienawidzenia go, opasały go sznurem, zrzuciły na ziemię, zaczęły pastwić się nad nim w najrozmaitszy sposób i, przywiódłszy go do stanu bezkształtnéj bryły, z pianą wściekłości na ustach