zmiennego tłumu, który już zaczynał ulegać nowemu uczuciu. — A któż to tam nie chce wołać: niech żyje Ferrer? Życzyłbyś może, aby chléb nie był tani? Każdy jest łotrem, kto nie chce się zgodzić na to, aby sprawiedliwość została wymierzoną, według praw boskich i ludzkich; ci, co tak podburzają lud, robią to dlatego, aby wśród zamieszania wikarynsz mógł uciec. Do więzienia z wikaryuszem! Niech żyje Ferrer! Na bok, z drogi! — Liczba tych głosów rosła z każdą chwilą, zuchwałość przeciwników słabła, i wkrótce zwolennicy pokoju, których działalność ograniczała się dotychczas do słów i przekonywali, teraz czynnie już wzięli się do dzieła za pomocą pięści nakazując milczenie najbardziéj upartym i odpychając ich, aby pozbawić możności przewodzenia nad tłumem. Zwyciężeni trzęsąc się z gniewu jeszcze grozili, jeszcze starali się stawić opór, ale już sprawa przelewu krwi była straconą; wyrazami, które zagłuszały inne, były teraz: — do więzienia! sprawiedliwości! Ferrer! Po krótkiéj, choć zaciętéj walce, odparto ode drzwi domu wikaryusza tych, którzy około nich pracowali tak szczerze, inni ich miejsce zajęli, aby bronić te podwoje od nowego szturmu i aby ułatwić do nich przystęp Ferrerowi. Jeden z tych ludzi podnosząc glos i przykładając usta do drzwi (szczelin w nich nie brakło) zawiadomił tych, którzy się znajdowali w domu, iż pomoc przybywa i że wikarynsz powinien się przygotować jak do drogi, — bo natychmiast pójdzie... do więzienia: chm, zrozumieliście? do więzienia.
— Czy to ten Ferrer, który pomaga w pisaniu praw i wyroków? — zapytał nowego sąsiada nasz Renzo, który w téj chwili przypomniał sobie owo; vidit Ferrer, które mu wrzasnął nad uchem szanowny pan doktór wówczas, gdy mu pokazywał podpis na wyroku.
— A tak: to wielki kanclerz — odpowiedziano mu.
— I to poczciwy człowiek, wszak prawda?
— A pewno że poczciwy! to ten, co kazał chléb tanio sprzedawać, a inni tego nie chcieli, a teraz przybywa, aby zawieść do więzienia wikaryusza, który postępował nie tak, jakby był powinien.
Każdy zgadnie odrazu, że Renzo stał się natychmiast stronnikiem Ferrera. Chciał koniecznie iść na jego spotkanie; rzecz ta jednak nie była tak łatwą, ale za pomocą swych góralskich, potężnych łokci i pięści potrafił sobie dać radę, utorował drogę i po chwili znalazł się już w pierwszym szeregu, tuż obok powozu.
Powóz ten zdołał już wjechać w sam środek tłumu, i z powodu jednéj z tych nieuniknionych, a częstych przeszkód, na które w podobnych warunkach musi natrafić, właśnie się zatrzymał. Stary
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/220
Ta strona została przepisana.