wymagań tłumu; chciał przynajmniéj rozmówić się z temi najbliższemi przyjaciółmi, którzy otaczali powóz, ale sprawa to była trudna, a może nawet trudniejsza od tych wszystkich, które, w czasie swego długoletniego urzędowania, musiał załatwiać nasz wielki kanclerz. Wszakże, podobnie jak łoskot wielkiéj racy daje się słyszéć wyraźnie wśród ogólnego huku zapalającego się fajerwerku, tak i o jego uszy, od czasu do czasu, odbijały się oderwane słowa, a nawet całe zdania, powtarzane jednocześnie przez kilkanaście najbliższych głosów. To téż, starając się odpowiadać W sposób zadawalniający na te wrzaski, lub powtarzając wyrazy, o których wiedział, że najlepszy wywierają skutek, albo wreszcie te, których chwila obecna zdawała się koniecznie wymagać, wielki kanclerz mówił również przez całą drogę bardzo wiele. — Tak, tak, mili panowie, chléb, obfitość, wszystko to będzie. Ja go do więzienia zawiodę, on zostanie ukarany... (jeżeli zawinił — dodawał półgłosem, po hiszpańsku). — Tak, tak, ja tu teraz rządzić zacznę: chléb powinien być tani; to jest, chcę powiedziéć, iż nasz pan najmiłościwszy nie pozwoli na to, aby ci najmilsi jego poddani mieli głód cierpieć. — Aj, oj! panowie ostrożnie, ostrożnie! czy nic wam się złego nie stało? — I znowu po hiszpańsku: — Pedro, uważnie, prędzéj. — Tak, obfitość, obfitość! Rozstąpcie się trochę proszę, bardzo proszę. Tak, chléb, chléb. Do więzienia, do więzienia. Co? Co? — pytał naraz jakiegoś człowieka, który rzucił się do drzwiczek powozu, aby mu wrzasnąć nad uchem jakąś swoję prośbę, czy téż radę, lecz już go niebyło, odciągnięto go, widząc, że może trafić pod koła. Wreszcie, dzięki tak dzielnéj pomocy swoich sprzymierzeńców, ciągle giestykulując, mówiąc, uśmiechając się i kłaniając na wszystkie strony, wśród nieustannéj wrzawy, okrzyków i słabych oznak niezadowolenia i gniewu, które jeszcze tu i ówdzie wybuchają, lecz które lud przytłumia natychmiast, Ferrer staje szczęśliwie u kresu podróży.
Przed domem, jak to już wiemy, oczekiwali nań inni sprzymierzeńcy, którzy tymczasem pracowali nad zrobieniem tu nieco swobodnego miejsca. Za pomocą próśb, gróźb, przekładali i napominali, za pomocą odsuwania, odpychania, rozdawania na prawo i na lewo potężnych szturchańców, wreszcie, w skutek podwojenia się sił i energii, które, wzmagają się zwykle, gdy już wiemy, że cel upragniony wkrótce da się osiągnąć, udało im się nakoniec rozdzielić tłum na dwie połowy, a następnie obie te połowy, o ile możności najdaléj odsunąć od siebie, tak, iż pomiędzy drzwiami a powozem, który się przed nim zatrzymał, utworzyła się wolna Przestrzeń. Renzo (który na przemiany pełnił po trochu obowiązki gońca i straży przybocznej) przybył jednocześnie z powozem i mógł
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/223
Ta strona została przepisana.