stanąć w jednym z tych dwu szeregów przyjaciół Ferrera, który tworzył mur broniący przystępu falom ciekawego tłumu, do oczyszczonego już miejsca, a podczas gdy jego potężne, szerokie plecy pomagały dzielnie w stawieniu oporu, oczy patrzyły ciekawie na powóz wielkiego kanclerza.
Ferrer odetchnął ż głębi piersi gdy spostrzegł ów placyk oczyszczony z ludu i drzwi jeszcze zamknięte. Zamknięte, to jest nie otwarte na rozcież; bo zresztą zawiasy całkiem już prawie były poodrywane, a same drzwi, całe w szczelinach, kresach, cięciach i dziurach ukazywały w środku, w wielkim otworze, gdzie pierwéj był zamek, kawał mocnego łańcucha, który choć także już silnie nadwerężony, od strony wewnętrznéj, trzymał jeszcze złączone razem obie połowy podwoi. Jakiś człowiek, przykładając twarz do owego otworu, zawiadomił tych, co byli w domu, że już Ferrer przyjechał; inny pośpieszył drzwiczki powozu otworzyć; staruszek najprzód głowę wychylił, potém wstał i opierając się na ramieniu owego poczciwca, który pełnił w téj chwili obowiązek lokaja, nie wysiadł odrazu, ale zatrzymał się na stopniu powozu. Tłum, tak z jednéj, jako też i z drugiéj strony, cały wspiął się na palcach, aby więcéj zobaczyć: tysiące twarzy, tysiące oczu w jednę zwróciło się stronę; ogólne wytężenie uwagi i ciekawości sprawiło, iż na chwilę zapanowała wielka, zupełna cisza. Ferrer, który w téj chwili właśnie się na stopniu zatrzymał, powiódł wzrokiem dokoła, ukłonił się tłumowi, jak mówca z kazalnicy, i przykładając lewą rękę do piersi, rzekł: — tak, chleba i sprawiedliwości; — poczém śmiało, krokiem pewnym, wspaniale owinięty w swą szeroką togę, poszedł ku drzwiom wśród szalonego wybuchu oklasków.
Tymczasem ci, którzy się znajdowali wewnątrz domu, otworzyli drzwi, albo raczéj dokończyli tylko ich otworzenia wyciągnąwszy łańcuch z żelaznych, silnie już rozkiwanych kółek, na których wisiał, a następnie uchylili jednę połowę, podwoi i to tyle tylko, ile niezbędnie było potrzeba, aby do wnętrza mógł się przecisnąć ów gość upragniony. — Prędko, prędko! — mówił Ferrer — nie mogę wejść, więcéj, więcéj otwórzcie! a wy, dobrzy ludziska, odpychajcie tłum, aby niezbyt się cisnął.. — stójcie tak jak dotąd... Bóg wam to nagrodzi, pozostańcie tu jeszcze, dopókąd ja nie powrócę; to jedna chwilka... Ej, ej! jeszcze więcéj, otwórzcież jak się należy! — zwracał się znowu do tych, którzy byli za drzwiami — przecież nie mogę się wcisnąć, sami widzicie; aj moje żebra, moje boki! Teraz zamykajcie już,nie, nie! moja toga! moja toga! — Długa, powłóczysta toga mogłaby istotnie w zamykających się podwojach uwiezioną pozostać, gdyby ją szybko i zwinnie nie uniósł Ferrer; po
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/224
Ta strona została przepisana.