nież ukłonił się na prawo i na lewo, a do dowodzącego oddziałem który się zbliżył, aby mu złożyć swoje najniższe uszanowanie, rzekł z pewnym wymownym ruchem prawéj ręki: — beso a usted las manos[1] — wyrazy, których prawdziwe znaczenie było: — pięknieś mi pan dopomógł! — i które też właśnie tak zostały zrozumiane przez dowodzącego. W odpowiedzi na nie po raz drugi nisko się ukłonił i ścisnął ramionami. Na prawdę w tym wypadku można byłoby powiedzieć: cedant arma taga; lecz Ferrer nie miał ani czasu ani ochoty do zajmowania się cytatami; a zresztą dowodzący nie zdołałby nawet ocenić całéj piękności owych wyrazów, bo nie umiał po łacinie.
Pedro, wjeżdżając pomiędzy te dwa szeregi darmozjadów, pomiędzy te błyszczące muszkiety prezentowane z oznakami tak wielkiego szacunku, odrazu nabrał odwagi. Ochłonął całkiem z przestrachu, przypomniał sobie, kim jest i kogo wiezie i wołając głosem rozkazującym: — ej! ej! — bez dodania do tego wykrzyknika najmniejszéj chociażby grzeczności, albo uśmiechu, bo lud o tyle już się przerzedził, iż można było przemawiać doń w ten sposób, zaciął konie i popędził w stronę zamku.
— Panie, panie, już po wszystkiém, już nie ma nikogo — rzekł Ferrer do wikaryusza, który ośmielony tém, że już wrzasków nie słyszy, że powóz jedzie tak szybko, a głównie, że Ferrer tak wesoło doń przemawia, twarz od kąta odwrócił, wyprostował się i w najgorętszych wyrazach zaczął dziękować swemu zbawcy. Ten ostatni przez pewien czas wyrażał mu swe współczucie i radość z powodu uniknionego niebezpieczeństwa, a nakoniec uderzając się ręką po łysinie zawołał: — co téż powie na to jego ekscelencya, która już i bez tego w nienajlepszym jest humorze z powodu owego nieszczęsnego Casale, które się nie chce poddać? Co powie książę-hrabia, który, byle jaki listek zaszeleścił głośniej nad inne, zaraz się sroży i zżyma? Co powie nasz król najmiłościwszy? bo przecie niepodobna, aby wiadomość o téj awanturze do niego nie doszła. I czy już na tém się skończy? Bóg to raczy wiedzieć!
— Co do mnie, to wiem tylko, że już o niczóm ani wiedziéć, ani słyszéć nie chcę — mówił wikarynsz. — Składam urząd w ręce waszéj eksceiencyi i uciekam, uciekam stąd co najprędzéj. Schronię się do jakiéjś jaskini, gdzieś na wierzchołek nieprzystępnéj góry i tam będę wiódł żywot pustelniczy zdala od tego wściekłego ludu.
— Usted postąpi tak, jak tego będzie wymagała służba najja-
- ↑ Zwykłe powitanie hiszpańskie: całuję ręce pańskie.