działem to na moje własne oczy; otóż wyrok ten jakby dla mnie był stworzony, wszystko w nim było przewidziane, a pewien doktor, którego prosiłem, aby stosownie do tego, jak tam stało w wyroku, jak tego żądali trzéj podpisani na nim panowie, pomiędzy któremi był i sam Ferrer, aby ów doktor, powiadam, zechciał mi dopomódz do uzyskania sprawiedliwości; wiecież co zrobił? oto, choć sam mi ów wyrok pokazał, teraz, kiedym go prosił o pomoc w uczciwéj sprawie, tak mię zakrzyczał, jakbym ja, co najmniej, był jakim waryatem. Jestem pewny, że skoro ten zacny, kochany staruszek dowie się o tych pięknych rzeczach (bo on przecież nie może wiedziéć o wszystkiém, zwłaszcza o tém, co się dzieje na wsi) to nie ścierpi, aby i nadal miało się dziać podobnie na świecie i wynajdzie jakiś sposób zaradzenia złemu. Zresztą sądzę, że tym, którzy piszą wyroki, miło jest widziéć, iż rozkazy ich są wypełniane, boć to dla nich krzywda i obraza, kiedy ich imiona, ich podpisy nic a nic nie znaczą; w razie, gdyby ciemiężcy, gdyby łotry nie chcieli ugiąć karków, toć przecie nas jest wielu, dopomóżmy Ferrerowi, tak, jakeśmy dziś dopomogli. Nie chcę przez to powiedziéć, aby on miał osobiście jeździć po każdego łotra i ciemiężcę i sam go w swoim powozie do więzienia odwozić, oj! na to nie powozu, ale arki Noego byłoby potrzeba! Dość, aby rozkazał tym, do kogo to należy, i to nie tylko w Medyolanie, ale w całym kraju, aby wypełniali wyroki, podpisane przez niego i pociągali do odpowiedzialności wszystkich tych, którzy popełniają niegodziwości, a skoro w wyroku stoi napisano: więzienie, to i na prawdę niech będzie więzienie; a skoro: na galery, to i na galery; trzeba aby rozkazał sędziom pełnić obowiązki jak się należy, a gdy nie słuchają, to precz z urzędu, innych lepszych na ich miejsce... a zresztą, przecież już mówiłem, że my dopomódz potrafimy. I jeszcze powinien nakazać panom doktorom prawnikom aby i biedaków także słuchać zechcieli i aby dawali w obronie pokrzywdzonego. Cóż, mili panowie, czy dobrze mówię?
Renzo przemawiał z tak wielkim zapałem, że odrazu zwrócił na siebie uwagę i większa część zebranych zaczęła pilnie go słuchać; pod koniec zaś wszyscy się koło niego skupili w milczeniu. Gdy przestał mówić, wybuchły oklaski i kilkanaście głosów zawołało razem: — dobrze, wybornie, doskonale! słusznie mówi; to prawda, święta prawda! — Jednak i krytyków nie brakło. — Ot — mówił jeden: — mamy też kogo słuchać! jakiegoś górala! wszyscy oni adwokaci — i odchodził z miną niezadowoloną. — Teraz — mruczał inny półgłosem: — każdy hultaj, każdy nicpoń będzie coś nowego wynajdywał, skończy się na tém, że się miarka przebierze i że chleba nie każą tanio sprzedawać; ładnie na tém wy
jdziemy! —
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/231
Ta strona została przepisana.