Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/24

Ta strona została przepisana.

cony don Juan de Mendoza, Markiz de la Hynojosa, Książę, Gubernator i t. d., pomyślał na seryo o ich wytępieniu i w tym celu posiał zwykły dekret banicyi, rozszerzony i poprawiony do Pandolfa i Marka Tulliusza, braci Malatesta, rządowych drukarzy, aby go drukiem ogłosili na zagładę brawów. Lecz tym samym drukarzom sądzono było doczekać się jeszcze 24 grudnia 1618 r. nowych rozkazów, tyczących się brawów, które w licznych egzemplarzach wydali i które pochodziły od Jaśnie Wielmożnego i Oświeconego don Gomeza de Figueroa, Hrabiego de Feria, i t. d., Gubernatora i t. d. A ponieważ owi brawi i od tego nie wymarli, zatem Jaśnie Wielmożny, Oświecony i t. d., don Gonzalez Fernandez z Kordowy, został zmuszony jeszcze raz przejrzeć, poprawić i drukiem ogłosić wyroki swych poprzedników, co nastąpiło 5 października 1627 r., a zatem na rok jeden, miesiąc i dwa dni przed pamiętną przechadzką naszego don Abbondia.
Chociaż i ten wyrok nie był jeszcze ostatnim, sądzę wszakże, iż byłoby zbyteczném zajmować się późniejszemi, gdyż one nie wchodzą już w zakres naszéj powieści. Wspomnę tu jeszcze o jednym tylko wyroku ogłoszonym przez Hrabiego de Feria, po raz wtóry gubernatora Medyolanu, w którym Jego Ekscelencya powiada, iż najgorsze niegodziwości i bezprawia popełniają tak zwani brawi. Sądzę, że to już wystarczy, aby przekonać czytelników, iż w czasach, do których się teraz przenosim, brawów wszędzie było podostatkiem.
A teraz wracajmy do proboszcza.
Że dwa draby musiały tu czekać na kogoś, było rzeczą aż nadto widoczną, a co gorsza jeszcze, don Abbondio przekonał się wkrótce, że właśnie na niego czekają. Skoro się tylko ukazał, znacząco spojrzeli po sobie, kiwnęli jednocześnie głowami, jakby chcieli powiedziéć: to on; ten, co siedział na murku, oparł się na rękach, przerzucił nogę na tę stronę uliczki, wstał, zbliżył się do towarzysza i obaj udali się na jego spotkanie. Proboszcz, trzymając ciągle przed sobą brewiarz otwarty, jakby w nim czytał, nieznacznie cokolwiek wyżéj nad karty wzrokiem wybiegał śledząc pilnie za każdém poruszeniem brawów, a po chwili, gdy spostrzegł, że wprost ku niemu zmierzają, uczuł w swéj głowie jakiś szybki wir najprzykrzejszych myśli. Zaraz z wielkim pośpiechem zadał sobie pytanie, czy na przestrzeni, która go jeszcze dzieliła od brawów nie było jakiejś ścieżyny w bok, jakiegoś wyjścia na prawo lub na lewo i zaraz również musiał odpowiedziéć, iż nie było żadnego. Naprędce starał się przypomniéć sobie, czyniąc jakby rachunek sumienia, czy nie zgrzeszył kiedy przeciw jakiéj możnéj osobie, przeciw mściwemu szlachcicowi, ale nawet i w tak wielkiéj biedzie wewnętrzne przekonanie o swéj niewinności uspakajało go nieco; a jednak brawi