pięścią w stół, dodał podniesionym głosem: — i dlaczegoż-to nie wydają takiego prawa?
— Ha, i cóż chcecie, abym na to odpowiedział? Tymczasem jednak dobréj nocy wam życzę, muszę już wracać do domu, żona i dzieci zapewne oddawna na mnie czekają.
— Nie, nie, jeszcze kropelkę, jednę kropelkę — wołał Renzo, napełniając z pośpiechem szklankę nieznajomego; poczém wstał, uchwycił go za połę kaftana i ciągnąc go z całéj siły, aby zmusić do zajęcia opuszczonego przed chwilą miejsca na ławie, powtarzał:
— Kropelkę, powiadam, tylko kropelkę, nie czyńcie mi téj krzywdy, miły przyjacielu.
Lecz przyjaciel szarpnął silnie za swą połę, oswobodził ją z rąk Renza i, nie zważając na prośby i wymówki naszego wieśniaka, któremu już się język zaczął plątać na dobre, powtórzył swoje: — dobranoc — i wyszedł. Usłużny przewodnik oddawna już był na ulicy, a biedny Renzo wciąż jeszcze coś bełkotał i prawił, jakby go miał przed sobą; potém ciężko upadł na ławkę, wlepił oczy w owę szklankę, którą napełnił przed chwilą; i widząc przechodzącego obok stołu posługacza, zatrzymał go ruchem ręki, jakby po to, aby mu coś ważnego powiedziéć; następnie wskazał mu owę szklankę i głosem uroczystym, powoli, starając się wymawiać dobitnie każdy wyraz, rzekł: — oto przeznaczałem tę szklankę dla owego zacnego człowieka, widzicie, pełna jak oko, jak dla prawdziwego przyjaciela, ale nie chciał. Czasami ludzie dziwne miewają pojęcia. Jam temu nie winien, moje dobre serce tego dowiodło. Teraz, kiedy już rzecz skończona, nie pozwolę, aby się zmarnowało. — I znowu duszkiem szklankę wychylił.
— Rozumiem — powiedział posługacz odchodząc.
— A! i wyście to zrozumieli — odrzekł Renzo: — więc musi być prawdą, kiedy racyę są dobre!...
Tu musimy wezwać na pomoc całą miłość prawdy, aby módz ciągnąć daléj opowiadanie, przynoszące tak mało zaszczytu jednéj z najgłówniejszych osobistości, a nawet, rzecby można, najgłówniejszemu bohaterowi téj opowieści. Jednak, powodowani tąż samą bezstronnością, musimy również czytelnika uprzedzić, że Renzowi po raz pierwszy w życiu zdarzało się coś podobnego i że właśnie ta okoliczność, iż nie nawykł był do picia, znacznie się przyczyniła do wywołania tak smutnych następstw tego pierwszego nadużycia trunków. Owe parę szklanek wina, które z początku, wbrew przyzwyczajeniu jedna po drugiéj wychylił, czyniąc to, raz dla ugaszenia nieznośnego pragnienia, powtóre i głównie dlatego, iż znajdował się w jakimś stanie gorączkowéj podniety, który nie pozwalał mu w niczém miary utrzymać; owe parę szklanek, powiadam,
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/240
Ta strona została przepisana.