w pałacu sprawiedliwości więcéj już od niego wiedziano. Wszedłszy do pokoju, który był przeznaczony na podobne posłuchania, złożył swe sprawozdanie, to jest oświadczył, że do jego gospody przyszedł jakiś wieśniak, który za nic nie chciał powiedziéć, kim jest i jak się nazywa.
— Przybywając tu dla uczynienia tego zeznania, spełniliście wasz obowiązek — rzekł urzędnik kryminalny, odkładając na bok pióro — ale jużeśmy o tém wiedzieli.
— Wielkie mi dziwo, żeście już o tém wiedzieli! — pomyślał sobie gospodarz.
— A nawet wiemy już, jak się ten ptaszek nazywa — mówił daléj urzędnik.
— Tam do dyabła! a to jakim cudem się stało? — pomyślał teraz gospodarz.
— Ale waszmość, panie gospodarzu — dodał po chwili urzędnik, gniewnie brwi ściągając — nie powiedzieliście jeszcze wszystkiego.
— Ja? A cóż miałbym więcéj do powiedzenia?
— Ho, ho! wiemy doskonale, że ten wieśniak przyniósł do waszéj gospody masę chleba, i to chleba, zdobytego drogą zaburzeń, kradzieży, rabunku.
— Przyszedł z jednym, jedynym bochenkiem, i mówił, że go znalazł na ulicy. To téż jak na spowiedzi mogę powiedziéć, że nie miał więcéj chleba przy sobie.
— No tak, znamy się już na tém, musicie zawsze bronić, zawsze uniewinniać! Gdyby was tylko słuchać, toby się okazało, że każdy z tych hultajów jest zacnym człowiekiem. A jakiż macie dowód na to, że ów bochenek został uczciwie nabyty?
— Jakiż ja mogę miéć dowód? Ja się tam w to nie wdaję. Cóż to mnie może obchodzić?
— Nie będziecie wszakże mogli zaprzeczyć, że ten wasz przyjaciel był tego stopnia zuchwały, iż śmiał wyrażać się w sposób obelżywy wyrokach i stroić sobie nieprzystojne żarty z herbu jego ekscelencyi.
— Ależ, wielmożny panie naczelniku, raczcie mi z łaski swojéj wybaczyć, lecz czy może być moim przyjacielem człowiek, którego widzę po raz pierwszy w życiu? To z przeproszeniem wielmożnego pana naczelnika, przyniosło go do mojej gospody, a gdybym go znał, w takim razie, jakto wielmożny pan naczelnik sam raczy osądzić, nie potrzebowałbym pytać go o nazwisko i imię.
— Jednak, w waszej gospodzie, w waszej obecności wygadywano rzeczy straszliwe; pogróżki, plany zaburzeń, przekleństwa, wrzaski; okropność, co się tam działo!
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/249
Ta strona została przepisana.