Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/256

Ta strona została przepisana.

więźnia, pozwalały mu ściskać dowolnie owe pęta tak, iż biedna ofiara nie tylko nie mogła myśléć nawet o ucieczce, ale za najlżejsze oznaki krnąbrności natychmiast odbierała karę, która była tém dotkliwszą, iż cały sznurek był usiany węzłami.
— A toż co za podstęp zdradziecki! — krzyknął Renzo, usiłując się wyrwać. — Mnie, mnie, uczciwego człowieka, wiązać jak zbója! Puśćcie... — Lecz urzędnik, który miał zawsze słodkie słówka na pogotowiu, powiedział i teraz: — nie bądź-że dzieckiem, trochę cierpliwości. Cóż chcesz? oni muszą spełniać swój obowiązek, taka to nasza służba: formalności, formalności! nawet z porządnym człowiekiem nie wolno nam obejść się tak, jakbyśmy tego sobie życzyli. Tak, gdybyśmy nie wypełniali tego, co nam rozkazano, oho! żleby z nami było! gorzéj, niż z tobą w téj chwili, mój chłopcze!
W czasie, gdy to mówił, dwaj siepacze dokończyli swej pracy. Renzo uspokoił się, jak rączy rumak, gdy poczuje w ustach żelazo wędzidła, i rzekł z westchnieniem: — cierpliwości!
— Dobrze mój chłopcze! — zawołał urzędnik — wierz mi, że cierpliwość i szczerość najskuteczniéj ci dopomogą do wybrnięcia z kłopotu. Za jakąś godzinkę najdaléj... Cóż robić! i ja wiem przecież, że to rzecz przykra; no, ale to jedna chwila tylko. Ponieważ widzę, żeś dobrowolnie najlepszą sobie obrał drogę, czuję się w obowiązku dać ci jednę malutką przyjacielską radę, z któréj niezawodnie zechcesz skorzystać dla swego własnego dobra. Wierz mi, boć przecie znam się trochę na takich rzeczach: idź prosto, nie patrząc ani na prawo, ani na lewo, tak niczyjéj uwagi na siebie nie ściągniesz, nikt cię nie spostrzeże, nikt się nie domyśli... i ocalisz swój honor. Za godzinę najdalj ébędziesz już wolny, oni tam mają co robić! sami niezawodnie zechcą pośpieszyć, a zresztą i ja przecież tam będę... Otóż ślicznie, pięknie wszystko skończymy i pójdziesz sobie, gdzie ci się podoba, a nikt się nie domyśli nawet, żeś był w ręku sprawiedliwości. A wy — mówił daléj, zwracając się do siepaczy i przybierając odrazu surowy, rozkazujący wyraz — ani mi się ważcie go krzywdzić, bo ja biorę go pod swoję opiekę, ja, słyszycie? Macie spełniać wasz obowiązek, ale pamiętajcie, że uczciwy człowiek, że młodzieniec tak rozsądny i przyzwoity, który wkrótce już będzie wypuszczony na wolność, musi przecież bardzo dbać o swój honor. Idźcie tak, aby się nikt niczego nie domyślił, aby się każdemu mogło wydawać, że to trzéj przyjaciele idą sobie na przechadzkę. — I głosem podniesionym, groźnie brwi ściągając, doda! na końcu: — Zrozumieliście? — Potém, zwracając się znowu do Renza z twarzą, która odrazu stała się pogodną i z miłym uśmiechem, który zdawał się mówić: o! my jesteśmy przyjaciółmi,