Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/262

Ta strona została przepisana.

w klatce! A zresztą któż tu mnie zna? Przecie dwaj siepacze nie mogli się na kawałki podzielić, aby czekać na mnie przy każdéj bramie ~ powiedział sobie. — Byle śmiało, a wszystko będzie dobrze. — Obejrzał się, aby się przekonać, że niema pogoni, potém jeszcze raz spojrzał przed siebie, lecz nigdzie nie dostrzegł nikogo, ktoby zdawał się zajmować jego osobą, więc naprzód! Postanowił jednak zwolnić kroku, bo te nogi utrapione, gdyby im tylko pozwolić, ciągleby biegły, a tu przecie wypada iść powoli i spokojnie; z miną więc obojętną, gwiżdżąc jakąś wesołą piosenkę, podszedł do bramy.
W saméj bramie, zagradzając przejście, stała spora gromadka straży celnéj i hiszpańskich żołnierzy; wszyscy jednak byli wyłącznie zajęci tém, co się działo na zewnątrz, odebrali bowiem rozkaz niewpuszczania okolicznych mieszkańców, którzy na wieść o rozruchach, jak kruki na pobojowisko, zewsząd ciągnęli do Medyolanu. Dzięki więc téj okoliczności, nasz Renzo, z miną obojętną, ze spuszczonemi oczyma, spokojnie, nie okazując najmniejszego pośpiechu, jak człowiek, który idzie sobie na przechadzkę, aby odetchnąć świeżém wiejskiém powietrzem, zdołał wyjść z bramy, nie ściągnąwszy na siebie niczyjéj uwagi; serce tylko gwałtownie mu biło. Widząc na prawo wąską uliczkę, zaraz na nią skręcił i szedł przez czas pewien, nie odważając się nawet spojrzéć poza siebie.
Idzie więc wciąż daléj a daléj, wille, domki, ogrody, przechodzi przez wioski, nikogo o nic nie pyta, na nikogo nawet nie patrzy, wie, że się od Medyolanu oddala, ma nadzieję, że podąża w stronę Bergamo i jak na teraz, najzupełniéj mu to wystarcza. Od czasu do czasu ogląda się, od czasu do czasu przypatruje się z wielką uwagą raz jednéj, to znów drugiéj ręce, w których pozostało jeszcze odrętwienie i na których widnieje czerwone pasemko, ślad owych miłych rękawków. Jego myśli, jak to zresztą każdy zrozumie, były jakąś dziwną mieszaniną niepokoju, żalu, goryczy, gniewu i rozczulenia; utonął całkiem w mozolnéj pracy wyjaśniania sobie tajemniczych stron téj bolesnéj przygody, a nadewszystko tego, w jaki sposób mogli się dowiedziéć o jego nazwisku. Podejrzenia jego oczywiście padały na owego fabrykanta broni, pamiętał bowiem, że się z tém przed nim wygadał. A gdy przypomniał sobie teraz podstęp, jakiego użył ten człowiek, aby go za język pociągnąć, i całe jego zachowanie się i wszystkie te grzeczności, które widocznie służyły mu do wkradnięcia się w zaufanie wieśniaka, podejrzenia Renza zamieniły się w pewność. Jednak, i to także pamiętał, choć już mniéj jasno, że po wyjściu z gospody owego uprzejmego przewodnika, długo jeszcze gawędził, lecz z kim? o czém?