chyba na nas rozgniewać, że od tak dawna ani kropli deszczu nie mamy!
— A wiecie, mnie-by się zdawało, że i bocznemi drogami iść można: teraz idźcie tak, prosto, a o dalszą drogę spytacie się w sąsiedniej wiosce. — Nazwała mu ją.
— Dobrze, dziękuję, może też tak i zrobię — rzekł Renzo, wstając od stołu. Schował do kieszeni kawał chleba, który mu pozostał od skromnego śniadania, a który tak dalece niepodobny był do owego bochenka, znalezionego wczoraj u stóp kolumny św. Dyonizego; zapłacił, wyszedł i poszedł na prawo, drogą, którą mu staruszka wskazała. Tak idąc od wsi do wsi, z nazwą Gorgonzoli na ustach, trzymając się ciągle zdała od gościńca, przybył wreszcie do owego miasta na jaką godzinę przed zachodem słońca.
W drodze już postanowił sobie zatrzymać się tu na czas nieco dłuższy, niż w owéj pierwszéj gospodzie i zjeść coś bardziéj posilnego. Ciało jego zaczynało się też dopominać o wygodne łóżko, ale na to był głuchy zupełnie i wołałby paść bez tchu na drodze, niż przychylić się do jego pragnień. Miał zamiar, zażądawszy coś do zjedzenia w jakiéj gospodzie, wywiedziéć się nieznacznie jak daleko jeszcze do Addy i jaka do niéj droga najkrótsza, aby, posiliwszy się nieco, bezzwłocznie udać się w tamtę stronę. Urodzony i wzrosły przy powtórném, że tak powiem, źródle téj rzeki, słyszał o tém nie raz, że w pewném miejscu, na pewnéj przestrzeni stanowi ona granicę między księstwem medyolańskiém, a rzeczpospolitą wenecką, a pomimo to, że ani o tém miejscu, ani o téj przestrzeni nie miał, co prawda, zbyt jasnego pojęcia, czul wszakże, iż w obecnéj chwili powinien gdziekolwiekbądź i w jakikolwiekbądź sposób, byle co najprędzéj, przebyć owę granicę. To też postanowił, choćby mu to się dziś jeszcze nie miało nawet udać, iść ciągle, iść bez wytchnienia, dopókądby siły starczyły, a następnie na jakiémś polu, w lesie, a choćby nawet i na pustyni, byle tylko nie w gospodzie, czekać na pierwsze brzaski poranne.
Zaraz na wstępie do miasta spostrzegł gospodę, wszedł do niéj i poprosił gospodarza, który pośpieszył na jego spotkanie, aby mu dał coś, czémby mógł głód swój uśmierzyć, a także i szklankę wina, bo tak czas, jak również i podróż tak długa, złagodziły już znacznie ów wielki i nieprzezwyciężony wstręt, który zrazu uczuł do tego trunku. — Proszę Was tylko, abyście dali to, co macie gotowego, czekać nie mogę, zaraz w dalszą ruszam drogę — dodał. A powiedział to nie dlatego tylko, że tak było w istocie, ale z obawy, aby gospodarz nie pomyślał sobie przypadkiem, że on tu chce nocować i nie uznał za stosowne zapytać go o imię i nazwisko, o to kim jest i skąd przybywa, i po co i na co....
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/265
Ta strona została przepisana.