— Do Addy, to jest do przeprawy?
— No, tak... do Addy.
— A którędy chcecie się przeprawić, czy przez most w Cassano, czy na promie w Canonica?
— To mi wszystko jedno... Ot tak, przez ciekawość tylko spytałem.
— E! bo widzicie te dwa miejsca najlepsze, to przeprawy dla porządnych ludzi, dla ludzi którzy mogą wyjawić, kim są i jak się zowią.
— Dobrze więc, a dalekoż-to stąd?
— Tak do jednéj, jak i do drugiéj przeprawy z jakie sześć mil mniéj więcéj.
— Sześć mil! no, proszę! a ja myślałem, że bliżéj — powiedział Renzo. — I po chwili, z obojętnością, posuniętą aż do przesady, zapytał: — No, a gdyby kto chciał naprzykład iść jakąś krótszą drogą, to... czy są jakie inne bliższe przeprawy na rzece?
— A pewno że są — odrzekł gospodarz, utkwiwszy weń wzrok pełen złośliwéj ciekawości. To wystarczyło, aby na ustach Renza zamarły wszelkie inne zapytania, które już miał na pogotowiu. Przysunął półmisek do siebie, i patrząc na flaszeczkę, którą gospodarz przed nim postawił, powiedział: — oj I dobreż to winko?
— Że dobre, to dobre, już ja wam za to ręczę: — odrzekł gospodarz — możecie się spytać wszystkich mieszkańców Gorgonzoli, czy w mieście i w okolicy jest gdzie lepsze wino od mego, a zresztą skosztujcie-no tylko! — I odszedł w stronę owej głośno rozprawiajcéj gromadki.
— Przeklęte gospody! Przeklęci gospodarze! — zawmłal w duchu nasz Renzo: — im więcéj ich poznaję, tém bardziéj ich nie cierpię. Coraz gorsi się stają! — Jednakże pomimo tych gorzkich myśli, zabrał się do jedzenia z wielkim apetytem, co mu nie przeszkadzało wytężać słuch jednocześnie, aby dowiedziéć się, co też tu mówią o wielkich owych wydarzeniach, w których i on przecież brał udział niemały, i poznać, mniéj é, jakiego to są rodzaju ci ludzie i czy pomiędzy niemi nie znalazłby się jaki poczciwiec, któregoby można zapytać o drogę bez obawy zostania, jak-to mówią, przyciśniętym do muru i zmuszonym do wyśpiewania wielu i wielu niepotrzebnych rzeczy.
— Ale — mówił jeden — tym razem zdaje mi się, że Medyolańczycy postanowili bądź-co-bądź swego dokazać. No, zobaczycie, jutro najdaléj przecież się czegoś dowiemy.
— Nie mogę sobie darować tego, żem dziś rano nie udał się do Medyolanu — mówił inny.
— Cóżbym dał za to, żeby się dowiedziéć — powiedział znów
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/267
Ta strona została przepisana.