to twarze! wyobraźcie sobie, przechodzili przed moim sklepem; powiadam, takie twarze, ale to takie... no, w porównaniu do nich niczém żydzi z Via Crucis. A co tam gadali, co pletli! Gdyby nie to, że niebezpieczném byłoby ściągać na siebie ich uwagę, z pewnością zatknąłbym uszy. Szli więc z chwalebnym zamiarem zrabowania nieszczęśliwego domu, ale... — Tu, podniósłszy w górę lewą rękę, przytknął wielki jéj palec do nosa, a inne rozstawił szeroko.
— Ale? — powtórzyli wszyscy niemal słuchacze.
— Ale — mówił daléj kupiec — ulica była zagrodzona wozami i potężnemi belkami, a z po-za tego dziwnego muru wyglądali żołnierze i błyszczały lufy strzelb, przygotowane już do powitania tak szanownego towarzystwa. Kiedy zobaczyli te piękne przybory... No, a wy, cobyście w takim wypadku zrobili?
— Wrócilibyśmy napowrót.
— Tak, otóż i oni uczynili toż samo. Ale zważcie-no tylko, czy-to nie zły duch ich opętał! bo stoją na Cordusio, widzą owę piekarnię, którą wczoraj już mieli ochotę zrabować: a wiecież, co się tam teraz dzieje w téj piekarni? oto rozdają chléb kupującym; jest tam kilku panów ze szlachty i to panów, co się zowie, którzy czuwają nad tém, aby się wszystko działo uczciwie i po bożemu; więc te łotry (powiadam wam, że ich szatan opętał, a byli téż i tacy, którzy ich jeszcze podżegali) te łotry powiadam daléjże do piekarni! Ten bierze, ten wynosi, i w jednéj chwili owi wielmożni panowie ze szlachty, piekarze, kupujący, chleby, ławy, dzieże, skrzynie, worki, pytle, mąka, otręby, ciasto, wszystko poszło do góry nogami.
— Czyż-to być może?
— A to sobie dobre! Cóż-to ja dla rozrywki ot, tak sobie, miałbym wam pleść jakieś bajki?
— No, a lud cóż na to?
— A cóż, powoli zaczął się rozchodzić. Niektórzy spostrzegli coś ciekawego na paru domach narożnych, a wiecież co to było? Kto umiał czytać, ten przeczytał na wielkim arkuszu wypisaną metę! ale jaką metę! oto ni mniéj ni więcéj, bochenek, ważący osiem uncyj od dnia tego miał kosztować solda, jednego solda.
— Oto szczęście!
— Że szczęście to szczęście; byle tak tylko mogło długo potrwać. Wiecież, ile to mąki złupili tam dzisiaj i wczoraj? Tyle, że nią możnaby żywić całe księstwo przez cale dwa miesiące, tak!
— No, a czy-to tylko dla Medyolanu ustanowiono takie dobre prawo?
— To, co zrobiono dla Medyolanu, stało się wyłącznie kosztem miasta. Co do was zaś, to nie umiałbym wam nic w tym względzie
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/270
Ta strona została przepisana.