Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/280

Ta strona została przepisana.

przypomniał, jakże się srodze dręczył nieborak! Było-to dlań jedną boleścią więcéj, jedną z najbardziej dotkliwych. Cóż za noc! Biedny Renzo! Dzisiejsza noc miała być już piątą po ślubie! Jakież to łoże, jaki pokój sypialny! A jakie będzie jutro? A za tém jutrem, jakiż szereg dni smutnych, strasznych, długich! — Jak Bóg da! — odpowiadał sobie na myśli, które go najbardziéj trapiły. — Jak Bóg da, jakoś to będzie! On wie przecież, co robi, i o nas biedakach pewnie pamięta. Trzeba to wszystko ofiarować za grzechy. Łcya taka dobra! Pan Bóg nie zechce zbyt długo ją próbować.
Wśród takich myśli, straciwszy już wszelką nadzieję zaśnięcia choćby na chwilę, dzwoniąc od czasu do czasu zębami i drżąc na całém ciele, w skutek strasznego zimna, które mu coraz bardziéj dokuczało, nieborak czekał, jak zbawienia, pierwszych brzasków poranku, licząc godziny, które dziwnie powoli się wlokły. Mówię licząc, gdyż, co pół godziny, rozlegały się wśród téj wielkiej ciszy dźwięki wieżowego zegaru, zapewne zegaru z Trezzo. A gdy po raz pierwszy owe niespodziane dźwięki, o których nie mógłby nawet powiedziéć, skąd mianowicie pochodzą, obiły się o jego uszy, doznał tajemniczego, uroczystego wrażenia, jakby usłyszał głos jakiś nieznany, przestrogę, pochodzącą od niewidzialnej istoty.
Kiedy nareszcie wybiła jedenasta[1], godzina o któréj wstać postanowił, zerwał się z posłania, nawpół skostniały od zimna ukląkł, z więksém jeszcze, niż zwykle przejęciem się odmówił poranne pacierze, wstał, przeciągnął się, wstrząsł się cały, jakby dla nadania hartu zdrętwiałym członkom, chuchnął w jednę rękę, potém w drugą, zatarł je mocno, otrząsnął słomę z ubrania, otworzył drzwi, i naprzód obejrzał się dokoła, aby się przekonać, czy nie ma nikogo. Jak okiem zajrzéć, nigdzie ducha żywego, więc zaczął szukać wzrokiem ścieżki wczorajszéj, znalazł ją, poznał odrazu i wyszedł z szopy.

Dzień zapowiadał się ślicznie; na niebie, z jednéj strony, ukazywał się jeszcze blady księżyc, na tle jasno popielatém, które stopniowo, ku wschodowi zabarwiało się lekkim żółto-różowym odcieniem. Nieco niżéj nad widnokręgiem ciągnęły się długiém, nierówném pasemkiem nawpół ciemne, a nawpół niebieskie chmurki, najniższe z nich miały już u spodu rąbek ognisty, który z każdą chwilą stawał się szerszy i bardziéj jaskrawy. Od południa inne chmurki razem skupione, lekkie, i że tak powiem, miękkie, jak puchy,

  1. I teraz we Włoszech stare romańskie zegary inaczej wskazują i biją godziny niż u nas. (Prz. Tł.)